poniedziałek, 23 listopada 2015

1. Got a real good feelin’ something bad about to happen...

Wieczory w barze „u Wściekłego Wróbla” przynosiły najwięcej zysku. O godzinie dwudziestej zaczynali pojawiać się stali klienci, a wychodzili dopiero nad ranem, o ile wcześniej nie wyrzucono ich za awanturowanie się, co było w tym miejscu nadzwyczaj częstym zjawiskiem. 
Ludzie lubili to miejsce. Dla niektórych stanowiło drugi dom, azyl albo przyjemną odskocznię od szarej rzeczywistości. Duży, klimatyczny lokal zawsze gościł ich z całą swoją otwartością i tolerancją. Tam każdy był równy i mógł wyrażać swoje poglądy tak długo, dopóki nie dostał po mordzie od pierwszego mniej wyrozumiałego rozmówcy, jednakże tacy zdarzali się stosunkowo rzadko.
No, trzeba jednak szczerze przyznać, że podstawową zachętą dla klientów tegoż przybytku była łatwa możliwość szybkiej wymiany informacji bądź towaru. 
Na taką właśnie sugestię zareagowała Robin Honeycutt. Potrzebowała pasera, który pomógłby jej sprzedać rzadki egzemplarz Rolexa, którego ukradła kilka dni wcześniej spotkanemu na ulicy starszemu mężczyźnie. 
Nie za wysoka, za to bardzo drobna i szczupła dziewczyna z czarnymi jak smoła włosami usiadła na obrotowym krześle barowym tuż przy ladzie. Bar nie był jeszcze zupełnie zapełniony. Miejsca obok niej pozostawały puste. 
- Co podać? - usłyszała głos barmanki i podniosła wzrok.
- Ja tylko na kogoś czekam, dzięki – odparła i posłała młodej kobiecie najbardziej sympatyczny uśmiech na jaki było ją stać.
- Gdyby co, wiesz gdzie mnie szukać.
Robin skinęła głową, ciekawsko zerkając w kierunku drzwi na zaplecze. Drugi barman powinien pojawić się na nocnej zmianie lada chwila. 
Z nudów rozglądała się po sali, gdzie dopiero zaczynali schodzić się stali bywalcy. Zauważyła też cichą, nie zwracającą na siebie uwagi blondynkę w kącie pomieszczenia. Siedziała sama, nad szklaneczką whisky i chyba sama za bardzo nie wiedziała, co podkusiło ją, by pojawić się w takim miejscu. Jej uwagę zwróciła po chwili inna dziewczyna. Szatynka pewnym siebie krokiem weszła do lokalu, wpuszczając do środka trochę chłodnego, grudniowego powietrza. 
Nie zwalniając się podeszła do baru i poprosiła o tequilę. 
Robin rzuciła jej dyskretne spojrzenie, gdy przybyszka usiadła tuż obok, otrzymawszy zamówienie. Dopiero wtedy zdjęła płaszcz i powiesiła go na oparciu krzesła. 
Robin odnotowała kolejną falę chłodu nadchodzącą od strony drzwi wejściowych, ale nie zawracała sobie głowy analizowaniem twarzy nowego klienta. 
- Wiesz co, właściwie napiłabym się piwa – powiedziała do barmanki, która z zadowolonym uśmiechem złapała za pusty kufel i podstawiła go pod nalewak.
- Spóźnia się? - zapytała na pozór obojętnym tonem, za którym czaiła się chorobliwa ciekawość.
Robin popatrzyła na nią, próbując odczytać prawdziwe intencje. Ruda burza kręconych włosów nadawała jej oryginalny wygląd, co w połączeniu z rumieńcami, spowodowanymi kilkugodzinną pracą za barem, sprawiało, że kobieta sprawiała wrażenie uroczej i szczerze zainteresowanej losem smutnej nieznajomej. 
- Tylko trochę. Dzięki...
- Do usług. A dla ciebie coś więcej? - zwróciła się do szatynki, która praktycznie nie dawała oznak życia, gapiąc się w szklankę. Gdyby nie to, że raz po raz przesuwała naczynie po podkładce, barmanka uznałaby ją za pogrążoną we śnie.
Dziewczyna podskoczyła w miejscu, budząc się ze skomplikowanych rozmyślań. Zaraz potem jednym haustem dokończyła swój trunek.
- Jeszcze raz to samo. A później zobaczymy – powiedziała.
- Zły dzień?
- Dekada. Zła dekada – westchnęła, siląc się na smutny uśmiech, który po kilku sekundach nabrał trochę życia. - Ale nie ma tego złego, czego nie może naprawić moja przyjaciółka tequila.
- Lubię swój tok myślenia. Może zostawić ci butelkę, kochanie, hm?
- Fantastyczna inicjatywa – zgodziła się, nalewając sobie kolejną porcję.
Nie zdążyła nawet odstawić jej na ladę, kiedy obok pojawił się blond włosy młodzieniec. Z wyzywającym uśmieszkiem usiadł obok niej, nawiązując kontakt wzrokowy. Nie przerywając go, przesunął w kierunku nieco zirytowanej barmanki banknot o niemałym nominale i wyszeptał:
- Poproszę mocnego drinka dla tej ślicznotki.
- Jestem mężatką – odpowiedziała bezbarwnym tonem, zupełnie zbijając z tropu młodego zdobywcę.
Chłopak przez kilka sekund analizował fakty, kiedy ona beznamiętnie upiła łyk z pełnej do połowy szklanki, a potem ewakuował się, by szukać szczęścia w innej części baru. 
- Wcale nie jesteś mężatką -  powiedziała Robin, zwracając na siebie uwagę nieznajomej i barmanki. Obydwie patrzyły na nią z lekko uniesionymi brwiami. - Sorki, po prostu... nie wyglądasz na taką.
- Tak? To trzeba dostosować się do odpowiednich wymogów wizualnych? Abstynentka po trzydziestce, w spódnicy za kolano, z dziecięciem wiszącym u szyi jak małpiatka?
- Rozumiem, nie moja sprawa – Robin uśmiechnęła się przepraszająco i odwróciła się głowę, ale tamta nie zamierzała odpuścić. Przysunęła się bliżej, razem ze szklanką i butelką.
- Nie, nie. To ciekawe, wiesz, jak ludzie oceniają po pozorach. Uwielbiam to! Tak wiele można o tobie powiedzieć nawet cię nie znając. Kim jesteś? Powiedziałabym, że spragnioną uwagi dziewczynką, która wtyka nos w nieswoje sprawy, bo pragnie uwagi. Co? Rodzice cię nie kochali? Nie masz przyjaciół? Uciekłaś z domu? - mówiła szybko i nakręcała się coraz bardziej.
Robin tylko westchnęła, lekko się uśmiechając. 
- Coś w tym stylu – odpowiedziała ani trochę nie zasmucona.
Tamta dziewczyna powoli wypuściła z płuc powietrze, wyciszając się. 
- Przepraszam, nie powinnam była... - szepnęła cicho, a potem nieśmiało podniosła wzrok. - Zwykle nie gadam z ludźmi poznanymi w takich barach, ale co mi tam. Jestem Nora. - Wyciągnęła rękę, którą Robin szybko i energicznie uścisnęła.
- Mam na imię Robin i uciekłam z domu kiedy miałam siedemnaście lat. Lubię obserwować ludzi i oceniać ich, przyznaję się bez bicia. Ale nie jestem zbyt surowym sędzią – odparła z przymrużeniem oka.
- Więc co jeszcze o mnie powiesz, hm?
- To, że wyglądasz jak chodzące nieszczęście. Ta dekada była aż tak tragiczna?
- Cóż... poprzednia była lepsza. Mogę się pocieszać tym, że inni mają gorzej. To straszne, ale takie prawdziwe!
- Nie gadaj... To zawsze działa!
- Jesteśmy okropne... - Nora jęknęła, chowając twarz w dłoniach i cicho się śmiejąc.
- E tam, wszyscy tak robią. Tacy są ludzie.
- Chyba tak. Tak czy inaczej, co tu robisz, Robin? Często bywasz w takich wysokiej klasy obiektach kulturalnych?
- Taka ze mnie intelektualistka, co zrobić. - Wzruszyła ramionami. - A ty?
- Mam się spotkać z moim starym kumplem. Nie widzieliśmy się parę lat i... to trochę dziwne. Dziwne uczucie. Kiedyś byliśmy nierozłączni, mówiliśmy sobie wszystko i marzyłam, żeby był moim bratem, bo tak go traktowałam. A on mnie jak swoją młodszą siostrzyczkę. W sumie nawet lepiej, bo ani razu się nie biliśmy – mówiła, nostalgicznie się uśmiechając - a od trzech lat nie zamieniliśmy jednego słowa. To znaczy aż do zeszłego tygodnia. Napisał do mnie na facebooku, kiedy dowiedział się, że znowu jestem w Nowym Jorku i zaproponował spotkanie. Nie wiedziałam nawet, że ciągle tu jest. No wiesz, kiedyś to on wyjechał bez słowa. Boże, przepraszam, że cię tym zanudzam. Chyba ja też nie mam przyjaciół... - parsknęła śmiechem, który przeistoczył się w teatralne chlipanie.
- Sama zapytałam. - Robin odpowiedziała rezolutnie i z uśmiechem, chcąc trochę ją pocieszyć. - Co to za kumpel?
- Pracuje tutaj, chyba jako barman. Z resztą, co innego mógłby tu robić...
- Pracuje? Oh... - Pokiwała głową, zastanawiając się nad tym, czy warto użyć tej znajomości. Postanowiła, że poczeka na dalszy rozwój wypadków, co nastąpiło w miarę szybko, bo drzwi od zaplecza otworzyły się nagle i z hukiem uderzyły o stojącą za nimi szafkę z kolekcją alkoholi.
Czarnowłosy i czarnooki chłopak opatulony w skórzaną kurtkę wszedł do środka zacierając ręce. 
- Aniya... błagam o wybaczenie – zwrócił się do rudej w dramatycznej pozie. Dziewczyna tylko wywróciła oczami i odrzuciła swój fartuszek na krzesło, na którym siedziała, gdy miała chwilę przerwy.
- Po prostu rób swoje, a ja idę do domu. Mój kot umiera przez ciebie z głodu – powiedziała poważnym tonem, a wychodząc uderzyła go w ramię.
Chłopak zadowolony z efektu odwiesił kurtkę na wieszak i wzrokiem ogarnął salę. Wtedy napotkał na  niepewne spojrzenie Nory. 
Przez chwilę stał jak wryty, dopiero po chwili obudził się, kiedy usłyszał „no chodź tu” ze znacznie mniejszej odległości niż powinien. Nora szła w jego kierunku, sprawnie omijając kant lady i rzuciła mu się na szyję. Bez wahania przytulił ją do siebie z cichym westchnieniem ulgi. 
- Nie byłem pewien czy się pojawisz – wyznał szczerze, kiedy puściła go i odsunęła, by lepiej się mu przyjrzeć.
- „Nie byłeś pewien”, Tarasow? Gdybym była w gorszym humorze zdzieliłabym cię za taką niewiarę we mnie.
- Cudownym zrządzeniem losu, jesteś już trochę pijana, Hunt.
- Masz szczęście – odparła z lekko kpiącym uśmieszkiem. Niespiesznie wróciła na swoje miejsce. - Nie zmieniłeś się aż tak bardzo – oceniła po chwili analizowania jego twarzy.
- Ty  też, Hunt. Ty też.
- W ogóle to poznaj Robin!- Nora przypomniała sobie o nowej koleżance w momencie gdy ta powoli sączyła swoje piwo, starając się znaleźć w tym zajęcie odpowiednie do niewinnego podsłuchiwania rozmowy. Kiedy usłyszała swoje imię zakrztusiła się i chwilę zajęło jej dojście do siebie. Nora cierpliwie poklepywała ją po plecach.
- H-hej – powiedziała z przerwą na pojedyncze kaszlnięcie, co pewnie nie wypadło jako powitanie roku. Niezrażona uśmiechnęła się do barmana swoim najlepszym uśmiechem, na co on odpowiedział tym samym.
- Jestem Avery – powiedział. - Długo się znacie?
- Jaasne, jakieś piętnaście minut – odpowiedziała, siląc się na powagę i porozumiewawczo zerkając na Norę, która przyjmując podobny wyraz twarzy kiwała głową.
- Cała wieczność – dodała.
- W porządku, drogie panie. - Avery Tarasov wyjął spod lady trzy kieliszki, do których nalał wódki. Dwa z nich podał dziewczętom, trzeci złapał osobiście. - W takim razie za przyjaźń – wzniósł toast.
- Przepraszam... - usłyszeli nieśmiały, dziewczęcy głosik i w tej samej chwili popatrzyli w stronę blondynki, którą wcześniej Robin zauważyła samą przy stoliku w kącie lokalu. - Chciałam uregulować rachunek... - Na jej twarzy błądził niepewny, uprzejmy uśmiech.
- Oczywiście, kwiatuszku, zaczekaj chwilę – Avery zajął się kasą, jednak Robin i Nora wciąż przyglądały się skromnie ubranej klientce, która bardzo odbiegała wyglądem od reszty tutejszych gości.
- Wyglądasz jakbyś potrzebowała jeszcze co najmniej trzy razy tyle... - powiedziała Robin w jej kierunku.
Blondynka wydawała się zaskoczona, ale już po chwili znów przyjęła neutralną minę sympatycznej nieznajomej. 
- Myślę, że już mi wystarczy.
- Gówno prawda – prychnęła Nora i posadziła ją na krześle obok siebie. - Kochana, trafiłaś pod właściwy adres. Możesz się zwierzyć i się upić, a my dotrzymamy ci towarzystwa! - zawołała wesoło.
Dziewczyna patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, kurczowo zaciskając obie dłonie na torebce. Jednakże szybko poluźniła uścisk i cichutko westchnęła, na chwilę odwracając wzrok ku podłodze. 
- W porządku... - odpowiedziała ledwie dosłyszalnie.
- Dobry początek – Nora położyła dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęła się szeroko. - Mam na imię Nora, a to jest Robin.
- Lucy.
- Kocham to imię! - wyrwała się Robin, trochę naruszając przestrzeń osobistą Nory, żeby w ogóle przebić się do nowo poznanej. Siedziała dalej i ledwo słyszała jej słowa.
Po kilku kolejkach brandy i tequili zaczęła się otwierać. 
- Opuściłam dom kiedy miałam osiemnaście lat, Nate był o rok starszy. Tak bardzo bałam się powiedzieć o tym rodzicom, że nie potrafiłam stanąć z nimi oko w oko. Zostawiłam list w kuchni, a o trzeciej trzydzieści nad ranem wyjechaliśmy do San Francisco.
- Jej, to jest naprawdę świetne! - Robin popatrzyła na Lucy z nieukrywanym zachwytem.
- Totalnie – przyznała Nora – ale też smutne, że musieliście uciekać, żeby być razem...
- Było ciężko. Było jeszcze ciężej kiedy zaszłam w ciążę i urodził się Kurt, ale byliśmy nawet szczęśliwsi. Nie wiem czy wiecie jak to jest, ale... nie da się tego opisać... - blondynka kontynuowała z uśmiechem. - Jest dla mnie całym światem.
Dotknęła pozłacanego wisiorka z kształcie serca. Łagodnym ruchem otworzyła go, by pokazać dwa zdjęcia, które znajdowały się w środku. 
- To jest Kurt, a to Nate – przedstawiła chłopca z ciemnymi włosami oraz swojego męża, postawnego blondyna.
- Musicie być cudowną parą.
- Byliśmy – powiedziała próbując utrzymać uśmiech, ale nie udawało się jej to do końca. Zamknęła serduszko powoli, bez pośpiechu, patrząc w dół, by nie ukazywać łez, ale nie dała rady. Pociągnęła nosem i zacisnęła usta w cienką linię, jednak i to nie pomogło.
- Lucy...? -  Robin zwróciła się do niej wyraźnie zmartwiona. Nora złapała blondynkę za rękę. - Co się stało? Dlaczego płaczesz...
- Był żołnierzem... Służył na bliskim wschodzie... Dwa lata temu, w Iraku... Cały jego pluton dostał się w ręce wroga, to była zasadzka... o-oni nie mieli szans...
- Boże... - Nora natychmiast zeskoczyła z krzesła by objąć Lucy, która rozpłakała się już na dobre. - Kochanie, tak nam przykro... Nie wiedziałyśmy, może nie powinnyśmy tak wypytywać... - Zerknęła na Robin, która była równie przejęta.
- N-nie... właściwie to wam dziękuję... Rzadko o tym mówię, ale jeśli już dam radę t-to później jest lepiej... - Kolejne pociągnięcie nosem. - Dziękuję... - Lucy posłała obydwu dziewczętom pełne wdzięczności spojrzenie.
- A twój synek, Kurt, ile ma lat? Jest uroczy – Nora próbowała zmienić temat. - Wygląda jak aniołek. Czy to tylko tak do zdjęcia, co? - Uśmiechnęła się, ciągle trzymając Lucy w delikatnym objęciu.
- Sześć. Ma sześć lat – odpowiedziała, unosząc kąciki ust i jednocześnie ścierając łzy dłonią z zaczerwienionych policzków. - Jest moim skarbem, najcenniejszym na świecie.
Robin sączyła piwo, od czasu do czasu zerkając na dziewczyny, które omawiały już całą przyszłość małego chłopca. Nie przepadała za dziećmi, więc nie angażowała się w rozmowę. Podniosła wzrok, by skrzyżować spojrzenia z Avery'm. Chłopak zbliżył się wtedy do lady i oparł się o nią z zadziornym uśmieszkiem. 
- Nie mogę pozwolić damie się nudzić – wyszeptał.
Chociaż w lokalu panował już zgiełk, a podpici kibice krzyczeli przed ekranem telewizora wiszącego na ścianie kilka metrów dalej, Robin doskonale słyszała każe wypowiedziane przez Avery'ego słowo. Był na tyle blisko, że mogła bez wysiłku zdmuchnąć mu spod oka zabłąkaną rzęsę.
- Jestem otwarta na propozycje – odpowiedziała, subtelnie naśladując jego niski ton głosu.
- Chciałabyś zwiedzić zaplecze? - zapytał, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.
- Skąd wiesz?
Udała zaskoczoną, a później zgrabnie zeskoczyła z krzesła i mijając pochłonięte rozmową koleżanki ruszyła w kierunku wejścia za bar. Avery w szarmanckim geście otworzył dla niej drzwi, a później szybko rozejrzał się po sali. Każdy zajęty był sobą i nie wyglądało na to, by barman był im potrzebny przez najbliższe kilka minut. A jeśli tak... to sobie poczekają. 
Ledwie przekręcił kluczyk w zamku, a Robin z cała swoją siłą przysnęła go twarzą do ściany, dociskając nóż, który wcześniej wyjęła z wysokiego buta, do szyi chłopaka. 
- Co jest? - wymamrotał, chociaż przeszkadzało mu w tym jego aktualne położenie.
- Jesteś paserem, Avery. Czy twoja przyjaciółka o tym wie?
Przez chwilę milczał, próbował odwrócić głowę, ale nie udało mu się. Po chwili westchnął. 
- Czego chcesz?
- Możemy nawiązać krótkoterminową współpracę. Mam coś do opchnięcia, ale nikogo tu nie znam. Jestem przejazdem. Usłyszałam o tobie jeszcze w Filadelfii.
- Cóż, moja sława mnie wyprzedza...
- Nie jestem pewna, czy to dobrze, biorąc pod uwagę ostrze na twoim gardle.
- Moglibyśmy spekulować. Ale wiesz co? Pomogę ci.
- Dajesz słowo? Macie tutaj kodeks, prawda?
- Ta, mamy. Obiecuję, kochanie, tylko odpuść sobie te popisówkę.
Robin przez kilka sekund nie ruszała się z miejsca, aż w końcu szybkim ruchem odsunęła się od barmana. Wąski korytarz, gdzie się znajdowali, pozwolił mu na natychmiastową reakcję. Avery wybił jej z ręki nóż, jednocześnie odwdzięczając się dziewczynie tym samym, czym ona zaskoczyła go przed momentem. 
Wgniatał ją w ścianę całym ciężarem ciała, z tą drobną różnicą, że stali twarzą w twarz. Nie mogła znieść tego uśmieszku. 
- Przecież cię puściłam – wycedziła przez zęby.
- To nie znaczy, że ja puszczę ciebie.
Z narastającą złością i frustracją z powodu swojej bezsilności, odnotowała jego badawcze spojrzenie, które z jej oczu zjechało na usta, a później jeszcze niżej. 
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć – powiedział nagle, na nowo nawiązując kontakt wzrokowy.
- Ty pierwszy dałeś się podejść – odparła, czując się trochę pewniej. Nie zrobiłby jej krzywdy. Za długo się z nią bawił. 
- Nikt nie jest idealny... 
Kciukiem delikatnie pogłaskał ją po policzku. Robin nie mogła dłużej udawać, że zupełnie się jej to nie podoba. Lekko się rozluźniła, a z ust mimowolnie dobiegło ledwo dosłyszalne westchnienie. 
- Co chcesz sprzedać? - zapytał.
- Wewnętrzna lewa kieszeń kurtki.
Zaintrygowany przeniósł rękę ze ściany obok jej głowy do poły czarnej kurtki. Nie zawracał sobie głowy trafieniem od razu w odpowiednie miejsce. Po kilku sekundach wyjął srebrny zegarek i uniósł brew, będąc pod niewątpliwym wrażeniem.
- Może za szybko cię oceniłem, kwiatuszku. - Uśmiechnął się pod nosem, oglądając rolexa. - Biorę dwadzieścia procent – dodał przy okazji.
- Piętnaście.
Podniósł na nią wzrok zaskoczony pewnością siebie i determinacją dziewczyny. 
- Niech stracę. Umowa sto-
Nie dokończył zdania. Obydwoje podskoczyli w miejscu, gdy usłyszeli serię strzałów dobiegających z sali. Po krótkim szoku, Avery natychmiast otworzył drzwi. 
Trzy postacie, ubrane w czarno-zielone kombinezony trzymały karabiny. Jeden stał przy wejściu, dwaj pozostali ustawili się po bokach sali. Wszyscy klienci padli na ziemie, z rękoma na karku, z paniką w szeroko otwartych oczach. Jeden z nich nagle wstał, poderwał się do biegu w stronę toalety, ale ledwo zrobił dwa kroki, gdy pocisk trafił go w plecy, na wysokości serca. Człowiek nie miał szans. Słychać było piski żeńskiej części klienteli i bluzgi pod adresem zamachowców, ze strony panów.
Avery miał tylko chwilę, by zobaczyć co się dzieje, ale okazało się, że dostał od losu o wiele za mało czasu. Stojący przy drzwiach wymierzył w niego i strzelił. 
Wtedy czas się zatrzymał. Naprawdę. 
Avery czul to wyraźnie, ale nie potrafił opisać związanych z tym emocji. Wszystko wokół zamarło, zupełna cisza, zatrzymany obraz. Poczuł jedynie mocne szarpnięcie w dół, a kiedy upadł na podłogę, czas znowu ruszył z kopyta. 
Robin opadła na niego ze strużką krwi wyciekającą z nosa. Zmazała ją rękawem, ciężko oddychając. Chłopak chciał zapytać, co się właśnie stało, ale usłyszał szybkie kroki w stronę lady i pociągnął dziewczynę w bok. Znajdowała się tam wnęka, gdzie mogli się ukryć.