czwartek, 31 grudnia 2015

Zwiastun

Cześć! Ostatnio calutkie 3 dni męczyłam się nad zwiastunem, a i tak nic z tego nie wyszło z powodów technicznych. Dzisiaj, na innym komputerze, zupełnie przypadkiem odkryłam ciekawy program i postanowiłam zaryzykować, ponieważ Sylwester spędzam spokojnie, w domku. ;)

Oto efekt mojej pracy, mam nadzieję, że nie ma tragedii. W sumie nie jestem ani specjalnie zadowolona, ani szczególnie załamana... Oceńcie sami... 

Życzę Wam także super ciekawej nocy, pełnej wrażeń i pięknych fajerwerków! No, chyba, że macie psy, które nie są fanami sztucznych ogni, wtedy życzę spokoju. Szczęśliwego Nowego Roku! ;*


PS. Polecam słuchać na słuchawkach, więcej słów da się wyłapać, z tego co mówią bohaterzy ;)

Mam do przeczytania rozdział u Carrie i Rosee - zabiorę się za nie tak szybko jak się da, obiecuję! Tylko nie wiem czy dzisiaj się wyrobię, w końcu zostało 15 minut do otwarcia piccolo. Pół godziny i czytam! Chyba, że coś mnie zatrzyma... Ale tak strasznie chcę się dowiedzieć co tam w Waszych historiach słychać, że chyba nic nawet nie jest w stanie mnie zatrzymać ;D

wtorek, 29 grudnia 2015

5. But you know there’s something wrong

Tej nocy brak budzika dotkliwie dokuczał Robin. Nie chciała zasnąć, w obawie, że nie obudzi się na czas.
Dziewczyna siedziała na biurku koło okna, owinięta w koc, zapatrzona na Manhattan rozświetlony tysiącami świateł. Dochodziła szósta rano, a niebo wciąż pozostawało granatowe. Widać było nawet pojedyncze gwiazdy. Kilka tych, których nie zdołały zasłonić ciemne chmury. 
Myślała nad swoją szansą. Najpewniej jedyną w najbliższym czasie.
Jednak czy naprawdę chciała stąd uciekać? 
Robin ciężko westchnęła, kiedy ten temat przewinął się przez jej chaotyczne myśli po raz setny. Tak naprawdę kusiła ją wizja roztaczana przez Melanie Hover. Co prawda zawsze zależało jej na wolności, ale czuła, że w tym miejscu uda się jej pozostać sobą, a może nawet kimś, kim zawsze marzyła by być, ale nie miała na tyle odwagi, by do tego dążyć. 
Wtedy usłyszała stłumione pociągnięcie nosem i kilka ciężko nabranych oddechów. Odwróciła głowę w kierunku ściany, która dzieliła jej pokój, z pokojem Lucy. 
„Ty nie dasz rady, prawda?...” - szepnęła tak cicho, że niemal bezgłośnie, mając w głowie obraz zasmuconej blondynki, której tęsknota za jedynym dzieckiem, nie pozwala nawet przez chwilę zastanowić się nad pozytywami sytuacji, w której się znalazła. 
Robin podjęła decyzję w kilka sekund. Zwinnie zeskoczyła z biurka, rzuciła koc na łóżko, spod którego zabrała jeszcze coś, co schowała do kieszeni jeansów i wyszła z pokoju, trzymając w rękach plastikową kartę, którą poprzedniego dnia podarował jej Avery. Nie rozstawała się z nią od kiedy wróciła wieczorem z zajęć na siłowni. Heilari dała im wycisk, a teraz Robin czuła każdy swój mięsień, ale misja, którą właśnie sobie wyznaczyła, zajmowała ją tak bardzo, że ciągle zapominała o bólu.  
Zapukała do drzwi swojej sąsiadki, która zaskoczona najpierw zapytała, kto chce dostać się do niej o tej porze, a potem próbowała doprowadzić się do porządku. Otworzyła dopiero po chwili, ale czerwone oczy i tak ją zdradziły.
Robin zerknęła na zegar wiszący na ścianie – wskazywał szóstą trzynaście. 
- Coś się stało? - zapytała Lucy, patrząc na swoją koleżankę podejrzliwym wzorkiem. Miała trochę zachrypnięty głos.
- Chcesz stąd uciec?… - Robin zadała to pytanie z pełną powagą, patrząc dziewczynie prosto w oczy, zmuszając ją do szczerej odpowiedzi.
- J-ja… nie chcę być tutaj, ale uciekać?… Jak? Co jeśli nas złapią i…
- Lucy – przerwała jej – chcesz uciec, albo chcesz zostać. Wybieraj.
Lucy Goodman nie była odważną osobą. Była nieśmiała, cicha, wrażliwa i wyjątkowo delikatna, ale kiedy Robin przyszła do niej z niemal bijącą po oczach pewnością siebie i z taką postawą zaproponowała ucieczkę…
- Chcę uciec – odpowiedziała, z determinacją zaciskając dłonie w pięści. - Co mam zrobić?
- Za dziesięć minut zjedziemy na parter. Weźmiesz to – przekazała jej kartę dostępu - i podłożysz pod czujnik. Strażnik podobno o tej porze śpi, ale nawet jeśli akurat będzie po kawie, to przecież możesz zadziałać na niego swoimi iluzjami, prawda? - Robin złapała ją za ramię, chcąc niejako przekazać swoją energię.
- Tak, jeśli tylko to ma pomóc – odparła ze śmiałością, na co Robin nie zdołała powstrzymać ciepłego uśmiechu.
- To jedyna szansa. W razie czego zatrzymam czas, ale po pięciu sekundach tracę przytomność, więc musisz się spieszyć. Jedź po swojego syna i zniknijcie. - Wyjęła z kieszeni kopertę i podała Lucy, która niepewnie otworzyła ją i zamrugała oczami, widząc zawartość.
- Ja nie mogę, to za dużo, n-nie, nie mogę…
- Bez tego nie dasz sobie rady, musisz mieć pieniądze, żeby przed nimi uciec – wyjaśniła Robin. - Płać gotówką, nie używaj swoich starych kart, nie dzwoń do nikogo, unikaj kamer i aparatów...Nie wiem jak jeszcze mogłabym ci pomóc, ale mam nadzieję, że to wystarczy.
Lucy nieoczekiwanie rozpłakała się i zarzuciła ręce na szyję Robin, mocno ją przytulając. Przez chwilę szlochała, z trudem łapiąc oddech.
- Wszystko będzie dobrze – szepnęła zaskoczona i trochę zmieszana tym nagłym wybuchem. Ostrożnie poklepywała ją po plecach.
- Dziękuję ci – powiedziała Lucy – Jesteś dobrym człowiekiem i nigdy ci tego nie zapomnę. Nigdy. Przysięgam. - Dziewczyna nie była w stanie nadążyć z wycieraniem łez szczęścia długimi rękawami swojego swetra. Zamierzała chyba jeszcze coś powiedzieć, jednak do pokoju bez pukania weszła Nora.
Wyglądała groźnie, kiedy zamknęła za sobą i stanęła przed nimi z dłońmi ułożonymi na biodrach i mocno ściśniętymi brwiami. 
- Co to za konspiracja, hm? - zapytała w bojowym nastroju.
Lucy i Robin wymieniły niepewnie spojrzenia. Ta druga pokrótce wyjaśniła jej plan, ale nie spotkała się ani z entuzjazmem, ani nawet z akceptacją. 
- I jesteście na tyle naiwne, że spróbujecie, tak? - Nora wbiła w Lucy mordercze spojrzenie. - Nie wiemy co się dzieje z tymi, którzy próbują uciec, ale to co jednak wiemy nie wygląda zbyt optymistycznie. Masz za dużo do stracenia!
- Ale dlaczego od razu tak ostro? - zapytała Robin, trochę zaskoczona taką reakcją. - Jesteś zła, że nie powiedziałam ci wcześniej?
Nora parsknęła nerwowym śmiechem, a potem skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Miała przy tym na twarzy z lekka arogancki uśmieszek.
- Jeżeli Avery mógł pomóc komuś w bezpiecznej ucieczce, dlaczego zdecydował się dać tę możliwość tobie, Robin. Dopiero co poznanej w barze dziewczynie, kiedy mógł wybrać mnie, przyjaciółkę jeszcze z czasów dzieciństwa. Z całym szacunkiem, ale to nie trzyma się kupy. On jest synem Heilari, która ma nas uczyć. Zakładam więc, że jest to test, a wy właśnie dałyście się nabrać.
Lucy i Robin nie potrafiły znaleźć słów by jej odpowiedzieć. Przez chwilę patrzyły w podłogę, analizując słowa Nory i coraz bardziej wierząc w ich słuszność. 
- Czyli co? Jeśli spróbujemy… - Lucy odezwała się nieśmiało, ale wciąż z radosną iskierką nadziei błądzącą gdzieś w jej ostatnio zbyt smutnych oczach. Wodziła spojrzeniem między jedną, a drugą koleżanką, szukając w nich choć odrobiny wsparcia albo jakiegoś innego pomysłu na zniknięcie z tego miejsca. Czegokolwiek, co pozwoliłoby jej wrócić do syna…
- Możemy już nigdy nie zobaczyć słońca… - odezwała się ponuro Robin, nawet nie podnosząc wzroku. To rozczarowanie właśnie zabijało ją od środka.
- Cóż, niekoniecznie… - Nora przeszła przez pokój, zamyślona popatrzyła przez okno, a potem z tajemniczym uśmiechem zerknęła na dziewczyny. - To była tylko jedna interpretacja…
- Może on serio dał mi tę kartę i…
- Robin, naprawdę w to wierzysz? - Nora przerwała jej z pełnym politowania spojrzeniem. - Myślałam raczej o tym, że test może dotyczyć czegoś innego.
- Jak dobrze wykorzystamy to co dostałam…
- Dokładnie. - Uśmiechnęła się. - Pytanie brzmi czy warto ryzykować.
- Skoro chcą żebyśmy były szpiegami czy jakkolwiek się to nazywa… Taki szpieg potrafi podejmować ryzyko, więc…
Nora pokiwała głową, podczas gdy do Lucy dotarło właśnie, że nie wyrwie się stąd tak szybko. Opadła na łóżko i mocno przytuliła do siebie poduszkę. Nie miała już w sobie wystarczającej ilości siły, by tego dnia płakać po raz kolejny, chociaż dochodziła dopiero szósta dwadzieścia. 
- Zjedźmy na dół i sprawdźmy jak to wygląda – zaproponowała Robin, a widząc krótkie skinienie ze strony Nory, ruszyła ku drzwiom. Zerknęła jeszcze na Lucy, która tępo patrzyła w martwy punkt na ścianie. Pewnie nawet nie usłyszała ostatnich słów tej rozmowy.
- Chcesz tutaj zostać, Lucy…? - Nora zapytała, delikatnie dotykając ramienia koleżanki. - Jeśli wolisz…
- Nie, pójdę z wami – odpowiedziała, przerywając jej. W jej oczach można było dostrzec pustkę, którą próbowała ukryć uniesionym podbródkiem i wyprostowanymi plecami. Jak gdyby jej nadzieja wcale nie umarła.
- No to w drogę.

Trzy rekrutki weszły do windy, która powoli wiozła je na parter biurowca. Wszystkie były po części przestraszne, ale między negatywnymi odczuciami plątało się także podekscytowanie i chęć sprawdzenia się. Wymieniły się drobnymi uśmiechami, którymi chciały się pocieszyć, po czym otworzyły się drzwi, ukazując ogromny hol. Pusty i zimny, urządzony głównie w bieli i szarości z dominującą rolą kamiennych elementów. Znajdowały się tutaj wysokie na dwa piętra kolumny podtrzymujące biały sufit, z którego zwisały ozdobione roślinnymi ornamentami lampy. Przy drzwiach wejściowych, zrobionych niemal w całości ze szkła, znajdowało się długie biurko. A za nim siedział chrapiący strażnik. Norze wystarczyło jedno spojrzenie, zatrzymała dziewczyny, które powoli ruszyły już w tamtym kierunku, zachęcone brakiem jakichkolwiek innych form życia w zasięgu wzroku.
- Czekajcie… Ten facet był w barze, oni go zabili…  - wyszeptała, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
Nie był stary, ale nie można go też było nazwać młodzieniaszkiem. Miał na sobie czarny mundur, wojskowe buty zarzucił na biurko, by wygodniej rozłożyć się w fotelu. Posiadał lekko meksykańskie rysy twarzy, czarną brodę i włosy w tym samym kolorze – krótko przycięte. 
- Jaki facet? - Robin nie rozumiała, ale Lucy miała już zupełnie inną minę.
- Zabili go w barze, widziałam to… - dodała lekko wstrząśnięta.
- Czyli tak naprawdę tego nie zrobili?
- Na to wygląda. Albo ma bliźniaka… Albo klona… - Nora wymyślała kolejne wersje wydarzeń, ale Robin przerwała jej słabym szturchnięciem.
- To nic nie zmienia – powiedziała.
- Upozorowali śmierć, bo wcale nie chcieli zabijać niewinnych ludzi – odpowiedziała jej na to z lekko obrażonym za lekki cios w żebra spojrzeniem. - Nie chcieli nikogo krzywdzić. Pewnie wszyscy byli podstawieni.
- Ja nie byłam – Robin pozostawała sceptyczna.
- Może nie… a może sama o tym nie wiedziałaś. Oni są szpiegami, manipulują ludźmi…
Lucy, która jak dotąd słuchała w skupieniu, teraz rozglądała się po ogromnym holu. Dziewczyny mówiły coraz głośniej, a to pomieszczenie tylko wzmacniało ich głosy. 
- Zaraz go obudzicie – niepewnie wtrąciła się do rozmowy.
- Racja, ale pomyśl o tym – poprosiła Nora, nie spuszczając wzroku z Robin, której próbowała właśnie coś uświadomić. - Avery pewnie nawet nie zna nikogo w Filadelfii, działa tylko na małym obszarze w Nowym Jorku. Ktoś, kto powiedział ci o nim mógł być podstawiony. Nie chcieli żebyś im uciekła, więc planowali wszystko tak, żebyś sama przyszła w odpowiednie miejsce, niczego się nie spodziewając.
Lucy popatrzyła na Norę z zamyśleniem.
- Tydzień przed tym wieczorem znalazłam w skrzynce ulotkę tego baru. A tego dnia rano musiałam jechać do pracy autobusem, bo ktoś przebił mi opony w aucie, wracałam też autobusem, na którego trasie jest ta ulica… przystanek jest kilkanaście metrów od drzwi i kiedy zobaczyłam szyld przez okno… - wyszeptała trochę przestraszona.
- Właśnie o tym mówię.
- Nie możemy uciec… - Robin popatrzyła na jedną i na drugą. - Obserwują nas i starają się na nas wpłynąć. Chcieli sprawdzić czy potrafimy trochę pomyśleć. Wracajmy do pokoi…

Lucy schowała do szuflady swojego biurka grubą kopertę. Chciała oddać ją Robin, kiedy wróciły na swoje piętro, ale tamta kategorycznie odmówiła, tłumacząc, że ma swoje oszczędności i na prawdę nie potrzebuje tych pieniędzy, a prezentów się przecież nie oddaje.
Rekrutka oparła się o ścianę, a potem osunęła się po niej, siadając na podłodze. Na zewnątrz zaczynało świtać, a pierwsze promienie słońca wpadały przez okno do połowy przysłonięte ciemną roletą. Lucy wzięła do ręki wisiorek, który chowała pod bluzką, po czym otworzyła go, by popatrzeć na zdjęcia swoich ukochanych chłopców. Jednego straciła za zawsze, ale ten drugi wciąż na nią czekał. 
Chciała płakać, ale brakowało jej już łez. Była słaba i chociaż nie miała wiele, oddałaby wszystko, żeby tylko wyrwać się stąd i objąć swojego synka ramionami, tak jak robiła to każdego dnia o poranku. Przytulała go na dzień dobry i całowała w czoło, a on odpowiadał jej radosnym uśmiechem i mówił „kocham cię” z taką mocą, że wszystkie troski i wszystkie problemy, z którymi mierzyła się Lucy Goodman, odchodziły w niepamięć. Tylko ten jeden uśmiech i tylko te słowa… tęskniła za tym całym swoim sercem.

*

Cassie wjechała na siedemdziesiąte ósme piętro i chociaż była tutaj niezliczoną ilość razy, widok Centrum Dowodzenia zawsze robił na niej wrażenie. Uśmiechnęła się do siebie, krocząc między dwoma rzędami stanowisk komputerowych. Dotarła w końcu do końca i położyła dłonie na ramionach Bobby'ego, który podskoczył w miejscu, kiedy poczuł jej dotyk. 
Natychmiast zdjął słuchawki i odwrócił się na obrotowym krześle, głośno wzdychając. 
- Nie prowokuj, Cass – powiedział, zerkając na nią lekko spod byka.
Dziewczyna odpowiedziała mu figlarnym uśmieszkiem, a później rozejrzała się po ogromnej sali. Było tu trochę ciszej niż zwykle. Pracowało tylko kilku informatyków i do tego gdzieś w oddali. 
- Chciałam się tylko dowiedzieć jak poszło trzem nowym dziewczynom, słyszałam, że miałeś nadzorować poranną akcję.
- Heili właśnie poszła im pogratulować. 
- Czyli nie złapały przynęty? - ucieszyła się.
- Nie bardzo. Ale zastanawiamy się czy doszły do tego same, czy ktoś im pomógł.
- Niby kto?
Bobby próbował coś ukryć. Widziała to w jego spojrzeniu, w zachowaniu, w nienaturalnych gestach… Przyjrzała mu się nieco uważniej i cmoknęła z niezadowoleniem. 
- Mów – powiedziała twardo, ale z uśmiechem czającym się w kąciku jej ust.
Pokręcił głową, mrucząc „nie” bez otwierania ust, niczym dziecko, któremu chce się wepchnąć do buzi łyżkę z zupką, a ono zupełnie nie ma na nią ochoty. Bobby także nie miał ochoty na zupkę, ani na dalsze prowadzenie tej rozmowy. Próbował wziąć z biurka swoje słuchawki, by za chwilę odciąć się od świata za barierą głośnej muzyki, ale Cassie była szybsza. 
- Oddam ci jak powiesz czego się dowiedziałeś – powiedziała.
- Niczego się nie dowiedziałem. Pfff, skąd pomysł, że czegoś się dowiedziałem...
- Znam cię, Bobby.
- Nie mogę…
- Chodzi o Aidena? - zapytała po chwili ciszy.
Jedno spojrzenie wystarczyło. 
- Co z nim?
Odpowiedziała jej cisza i spojrzenie szczeniaczka, błagające by nie wnikała w ten temat.
Wzięła głęboki oddech i podwinęła jeden rękaw, a zanim przeszła do drugiego, Bobby wymiękł. Nie chciał, żeby Cass użyła na nim swojej mocy. 
- Aiden powiedział mi coś o Norze. Mają… tak trochę… wspólną przeszłość – wydusił w końcu. 
Cassie przez chwilę patrzyła na niego w zamyśleniu, aż nagle zrozumiała co miał na myśli. 
- A więc to jest ta dziewczyna, która...
- Właśnie ta. 

***

Kolejny rozdział, który mi się nie podoba, ale musiałam przez to przebrnąć, żeby móc pisać dalej. 
Mam nadzieję, że Wy też dacie radę przebrnąć... specjalnie jest dość krótki.
Pozdrawiam Psychopatkę, Carrie, moją siostrzyczkę i Rosee!
To będzie tradycja. Dziękuję Wam za to, że istniejecie i wspieranie mnie dobrym słowem oraz za to, że tworzycie takie genialne opowiadania, które czytałabym całymi dniami! <3

środa, 23 grudnia 2015

4. And do you think that’s how he wanted it to be

Dochodziła godzina piętnasta, kiedy Robin skończyła swój obiad i ruszyła w kierunku okienka do kuchni, by oddać naczynia. Uśmiechnęła się na widok świątecznych dekoracji, które pojawiły się na stołówce dzisiejszego poranka. Lubiła tę wyjątkową atmosferę, chociaż kiedy kalendarz w końcu zatrzymywał się na dwudziestym czwartym grudnia, czuła się bardziej przygnębiona niż przez cały rok łącznie. 
Westchnęła, wchodząc do windy, która miała zawieść ją na piętro z pokojami tymczasowymi. Dziewczyna zerknęła na nieduży telewizorek umieszczony w górnym rogu, gdzie wyświetlano popularny kanał informacyjny. Tam także pojawiły się reportaże z pięknie przystrojonych ulic i centrów handlowych. 
Kiedy w końcu znalazła się w odpowiednim miejscu i wyszła na korytarz, usłyszała dziwny dźwięk dochodzący z jej pokoju. Przystanęła i przez chwilę próbowała ustalić, czy to było prawdziwe, czy pojawiło się tylko w jej wyobraźni. Jednak po kilku sekundach dźwięk się powtórzył. Ktoś tam był. 
Powoli wypuściła powietrze z płuc, cichutko przeszukując swoje kieszenie, ale nie miała przy sobie żadnej broni. W myślach przeklinała Bobby'ego, ale nie miała wyjścia. Nacisnęła klamkę i powoli otworzyła drzwi. 
- O Jezu... - prychnęła, przecierając twarz dłonią, kiedy pod oknem zobaczyła Avery'ego Tarasova, wesoło się do niej uśmiechającego.
- Nie trzeba tak oficjalnie, aniołku – odpowiedział zadowolony z siebie i wzruszył ramionami.
Robin posłała mu mordercze spojrzenie, po czym zamknęła za sobą i dopiero wtedy zobaczyła dwa zapieczętowane taśmą kartony leżące na jej łóżku.
- A tak, Heilari kazała paru osobom przeszukać wasze mieszkania i przynieść najpotrzebniejsze rzeczy. Zgłosiłem się na ochotnika...
Dziewczyna na moment znieruchomiała. Szybko się opanowała, jednak zmieszana i zawstydzona od razu schowała kartony pod łóżko, nawet nie sprawdzając, co dokładnie kryje się w środku. Nie chciała nawiązywać kontaktu wzrokowego. Zrobiła to dopiero po chwili, zaraz po tym jak nerwowo poprawiła włosy i odchrząknęła.
- Świetnie się spisałeś, a teraz żegnam.
- Nie chcesz o tym pogadać?
- Nie ma o czym.
- Długo mieszkasz w samochodzie? - zapytał zupełnie nie zrażony. Widział jak Robin walczy sama ze sobą, żeby mu nie przyłożyć i był gotowy na unik, ale póki trzymała się w ryzach, chciał się z nią troszeczkę podroczyć. - Jest przytulny i w ogóle, ale jednak...
- Skończ już, ostrzegam – warknęła. Jej wzrok mógłby zabijać.
Chłopak przez chwilę nic nie mówił, cierpliwie znosząc tę chwilę napięcia, a potem uśmiechnął się pod nosem i wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki kopertę. 
- Sprzedałem rolexa i wziąłem piętnaście procent, zgodnie z umową – powiedział spokojnym tonem, po czym powoli odłożył pieniądze na biurko. Ruszył w stronę drzwi i miał je już otworzyć, kiedy usłyszał ciche „zaczekaj”. Odwrócił się i popatrzył na Robin, która wciąż trochę zakłopotana bawiła się zasuwakiem bluzy.
- Dzięki.
- Drobiazg, skarbie. Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, to daj mi znać.
- Jasne...
Zamilkła, więc uznał, że to definitywny koniec rozmowy. Skinął głową i ponownie przypuścił próbę opuszczenia pokoju, kiedy po raz kolejny został zatrzymany. Cicho zachichotał, a potem uśmiechnął się, kiedy dostrzegł ledwie dostrzegalne rumieńce na twarzy dziewczyny. 
- Jeśli masz co do mnie jeszcze jakieś plany to powiedź prosto z mostu – powiedział niskim, trochę teatralnym tonem.
- Może innym razem – odparła, zagryzając dolną wargę. - Pracujesz tutaj? Jesteś jednym z nich? - zapytała już poważniej.
- Nie, jestem tylko... kimś w rodzaju informatora?... Mam przepustkę i mogę się tu plątać, ale jednym z nich bym się nie nazwał. - Na potwierdzenie wyjął z kieszeni niedużą kartę, przypominającą najzwyklejszą w świecie kartę kredytową. Podał ją Robin, której niemalże zaświeciły się oczy, kiedy odkryła, że plastikowa plakietka nie zawiera ani zdjęcia właściciela, ani jego danych. 
- Mogę ją sobie pożyczyć na trochę? - zapytała, wyraźnie podekscytowana. 
- Jak długo trwa „trochę”?
- Do jutra, mniej więcej. 
- Bez niej nie mogę stąd wyjść, więc sorry, kochanie, ale nie.
- A musisz wychodzić tak szybko? - Zadziornie się uśmiechnęła, zbliżyła się o kilka centymetrów, co spotkało się z pozytywną reakcją Avery'ego.
- To zależy – mruknął cicho, zachęcając ją, by zdecydowała się podejść jeszcze o kroczek, czy dwa.
- Musisz mi jeszcze tylko opowiedzieć jak się jej używa – szepnęła, a że była już naprawdę blisko, Avery usłyszał ją wyraźnie. Normalnie pewnie pomyślałby czy taki układ w ogóle mu się opłaca, czy nie będzie z tego zbyt przykrych konsekwencji... Ale kiedy wpatrywał się w te duże, niebieskie oczy nie potrafił zastanawiać się dłużej niż sekundę.
Westchnął z uśmiechem i dotknął jej ręki, później przesuwał palce coraz wyżej i wyżej, aż w końcu dotarł do policzka. Pogłaskał ją tak delikatnie, że ledwie muskał skórę na twarzy dziewczyny. 
- Musisz to zrobić nad ranem, koło wpół do siódmej. Wtedy na recepcji siedzi tylko jeden strażnik i przysypia po nocnej zmianie, bo wie, że zaraz przyjdzie zastępstwo. Musisz przyłożyć kartę do czytnika. Jest przymocowany do jego biurka, więc bądź cicho. Jeśli strażnik się obudzi, nie uciekaj, udawaj, że wszystko jest w porządku i masz święte prawo do wyjścia z tego budynku – wyszeptał jej do ucha, a zaraz później złożył prawie niewyczuwalny pocałunek w kąciku ust Robin. - Rano powiem, że kartę zgubiłem, wtedy masz być już daleko stąd – dodał, przyglądając się jej zarumienionej twarzy. - Powodzenia...
Wyszedł zanim zdążyła się otrząsnąć. 
Ostrożnie dotknęła miejsce, w które ją pocałował i z zaskoczeniem stwierdziła, że wiąże się z tym bardzo dziwne uczucie, przypominające łaskotki. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale kiedy próbowała, jej wzrok spoczął na karcie, którą wciąż trzymała w dłoni. To ją obudziło. Musiała ukryć tą cenną zdobycz, ponieważ tylko ona pozwoli jej się stąd wyrwać. 
Godzinę później razem z Norą i Lucy zjechała na osiemnaste piętro, gdzie znajdowały się sale z symulatorami. Każda z dziesięciu potrafiła pomieścić cztery stanowiska, na które składał się maleńki, półokrągły balkonik i kask wirtualnej rzeczywistości.
Kiedy dziewczęta weszły do jednej z takich sal, zobaczyły także rząd krzesełek oraz stół z replikami broni. Na ścianie po prawej wisiało lustro, ale nie mogły wiedzieć, że jest to lustro weneckie. Po jego drugiej stronie, w małym pokoiku, znajdowało się biurko z komputerem, przy którym siedział Bobby. Obok niego stała Melanie Hover, która bacznie obserwowała swoje uczennice, które z zaciekawieniem chodzą po sali i zwiedzają.
- Daj im ankiety – zwróciła się do Bobby'ego Shavera, który od razu zabrał trzy tablety z blatu i wyszedł.
Nora zauważyła go w progu jako pierwsza i szturchnęła swoje koleżanki, które niezwłocznie odwróciły się i popatrzyły na chłopaka. Ten był o wiele mniej pewny siebie, niż wtedy, gdy siedział w swoim królestwie. Szybko przeczyścił gardło i rozdał urządzenia. 
- Musicie jeszcze tylko wypełnić ankiety. I odpowiadajcie szczerze, bez żadnych głupot. Jasne?
Rekrutki skinęły głowami. Kiedy tylko wyszedł usiadły na krzesłach i przystąpiły do wypełniania rubryczek. Z początku polegało to na podawaniu podstawowych danych, później pytania były bardziej skomplikowane, czasami w formie testu, a czasem należało rozpisać się na pół strony.
Bobby miał na to podgląd na żywo na swoim komputerze. Siedział w ciszy, ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma, czytając kolejne odpowiedzi. 
- Zarząd znowu odrzucił mój wniosek w sprawie Lucy – westchnęła Melanie, wciąż stojąc przy szybie.
- Żadne zaskoczenie. Nie wypuszczą jej. Nikomu jeszcze nie pozwolili.
- No niby wiem, ale myślałam, że zgodzą się ze względu na Nate'a.
- Ah, no tak... a ona wciąż nie ma o niczym pojęcia, co nie?
Kobieta pokręciła głową, ze smutkiem przyglądając się blondynce, która po drugiej stronie lustra uważnie uzupełniała ankietę. 
- Lepiej będzie, jeśli sama się dowie – powiedziała po chwili.
- To mogłoby ją przekonać do SO.
- Albo wręcz przeciwnie. Dobra, masz coś ciekawego?
- Przecież i tak kłamią, czytam to dla rozrywki – prychnął lekko zirytowany Bobby. Nie lubił bezczynności. Lepiej sprawdzał się w Centrum Dowodzenia, gdzie jego praca miała wyraźnie odczuwalny sens. - To tylko formalności.

*

Robin nie potrafiła się skupić, jednak uparcie próbowała. A kiedy i tak nie mogła wymyślić nic sensownego, udzielała najbardziej chaotycznych odpowiedzi w historii ankiet. Zerknęła na to, co aktualnie robi Nora. 
- Wow, ile tych języków? - zapytała, próbując dostrzec, co napisała. - Węgierski, hiszpański, włoski...?
- I fiński, rosyjski, francuski – dopowiedziała zadowolona z siebie Nora. - No i oczywiście angielski. Uczyłam się jeszcze japońskiego, no i niby się dogadam, ale wciąż mało rozumiem.
- To ta twoja supermoc? - Robin westchnęła. - Ja znam tylko hiszpański...
- Pamiętam wszystko. Ale nie sądzę żeby to była „supermoc”, niektórzy ludzie tak mają i tyle...
- Ale nie aż tak, kochana...
- A ty? Co potrafisz? Bo widziałam co może Lucy, ale nie mam pojęcia jak jest z tobą. - Nora zerknęła na Robin z nutą podejrzliwości.
- Cóż... - westchnęła – mogę zatrzymać czas...
Nora i Lucy spojrzały na nią z uniesionymi brwiami. 
- Że tak zupełnie? Na całym świecie? W całym wszechświecie?
Robin nienawidziła oglądać min ludzi, którzy wyciągnęli z niej takie wyznanie. Odwróciła wzrok, a potem bez słowa wróciła do uzupełniania tabelek. Lucy i Nora wymieniły między sobą zmieszane spojrzenia, ale tak jak ta druga zaraz potem zajęła się tabletem, tak ta pierwsza postanowiła oczyścić atmosferę. 
- Wiesz, to nie ma znaczenia co potrafimy – powiedziała łagodnym tonem, lekko się uśmiechając. - Co macie w „Twoje preferowane miejsce zamieszkania (klimat, otoczenie, budynek)”?
- Nieduża farma w Teksasie albo w Oklahomie, kilka minut drogi samochodem do jakiegoś małego miasteczka – nieoczekiwanie pierwsza głos zabrała Lucy.
- A ja chciałabym mieszkać w Europie, w stolicy albo innym mieście na poziomie... - rozmarzyła się Nora. - Wiecie, wieczorami gdziekolwiek bym nie poszła, trafiłabym na jakąś mega imprezę, w dzień zakupy w sklepach najlepszych projektantów...
- Mi raczej wszystko jedno... - Robin odezwała się z dużą dawką niepewności. - Właściwie lubię podróżować, więc nie wytrzymałabym długo w jednym miejscu...
To trwało prawie godzinę, jednak wszystkie trzy rekrutki dobrnęły do końca ankiety. Przez chwilę błądziły wzrokiem po sali, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Wtedy pojawił się Bobby i kazał im podejść do stanowisk. Założył każdej z dziewcząt kask, który w rzeczywistości nie przypominał kasku nawet w połowie, a na koniec dał im do ręki po plastikowym pistolecie i nożu.
- Za chwilę uruchomię krótką symulację. Sprawdzimy jak radzicie sobie tak po prostu, bez żadnego szkolenia. Nie bać się, bo to nic strasznego, a wręcz przeciwnie. No, to powodzenia – powiedział trochę obojętnym, czy też może zniecierpliwionym tonem. Nora nie potrafiła go dobrze rozszyfrować, więc tylko wzruszyła ramionami i poprawiła słuchawki, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Każda z nich miała przed oczami wielką czarną plamę. Dopiero później obraz powoli zaczął się klarować. Zauważyły inne kolory, które później stawały się coraz bardziej wyraźne. Znajdowały się w centrum jakiegoś miasta, w nocy lub późnym wieczorem. Słyszały przejeżdżające co jakiś czas samochody i szczekające w oddali psy. Widziały też siebie nawzajem, z bronią w ręku i minami w stylu „Bożecoterazznamibędzie”.
Nora otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła tego uczynić, gdyż na ulicę, przy której stały, wjechały dwie czarne furgonetki. Z opuszczonych do połowy okien wychylali się ludzie z karabinami, krzycząc coś niezrozumiałego. 
Robin odbezpieczyła pistolet i bez zastanowienia strzeliła w kierunku drugiego auta, które z piskiem opon zatrzymało się kilkanaście metrów dalej. 
- Uciekaj! - Lucy pisnęła, ciągnąc Robin za ramię.
Nora pognała za nimi, a biegnąc w kierunku skrzyżowania, oddała jeszcze dwa strzały. Udało się jej przebić oponę, dzięki czemu napastnicy mieli do dyspozycji tylko jeden samochód. Potężny mercedes ruszył w ślad za nimi. 
Skręciły na główną ulicę, która była zupełnie pusta. Wiedziały, że w takim wypadku nie dadzą rady po prostu uciec, bo tamci zawsze znajdą je bez problemu. Robin nacisnęła klamkę od drzwi do sklepu z elektroniką, przy którym stały. Był otwarty, więc wszystkie trzy wślizgnęły się do środka, cudem zdążając zanim nadjeżdżające auto pojawiło się na horyzoncie po wykonaniu ostrego zakrętu. 
- Co teraz? - Nora zapytała, nerwowo przeczesując włosy wolną dłonią. W drugiej mocno trzymała pistolet. Rozglądała się po sklepie, a jej wzrok padł na telefon na ladzie.
Robin podążyła za tym spojrzeniem i podniosła słuchawkę, jednocześnie wykręcając numer na policję. Nie usłyszała nawet sygnału i ze złością zmiotła urządzenie na podłogę, rozbijając je na kilka części.
Wtedy usłyszały zatrzymujący się przed wejściem samochód.
- Szybko! Trzeba zatarasować drzwi! - krzyknęła Nora, a wszystkie trzy rzuciły się w stronę regału. Był ciężki, ale wspólnymi siłami przesunęły go pod drzwi, tak samo jak później dwa kolejne. Słyszały dobijających się gangsterów, czy kimkolwiek byli ci ludzie. Z nerwów nie potrafiły myśleć zbyt klarownie. Lucy wyglądała strasznie; trzęsła się i ledwo oddychała, a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Robin poklepała ją po ramieniu, a mniej więcej dwie sekundy później zauważyła drzwi na zaplecze.
- Sprawdźmy, czy jest tam drugie wyjście – zaproponowała.
Ostrożnie przedostały się do drugiej części sklepu, gdzie znajdowała się łazienka i nieduży magazyn. Niestety nie było tam drzwi. 
- Hej, spójrzcie w górę! - Nora wskazała na sufit, gdzie na białym tle wyraźnie odznaczała się czarna klapa. - Potrzymaj... - Podała Lucy pistolet, która niechętnie wzięła go w dwa palce. Podobnie trzymała swoją własną broń.
Nora jednak udała, że tego nie widzi i skupiła się na ucieczce. Otworzenie tego zajęło jej chwilę, ale w końcu rozprawiła się ze sznurkiem, który stanowił jedyne zabezpieczenie. Rozejrzała się po stryszku, ale nie zobaczyła zbyt wiele z powodu egipskich ciemności, jakie tam panowały.
Robin i Lucy niepewnie wodziły wzrokiem między koleżanką, a drzwiami wejściowymi, gdzie ciągle czaili się napastnicy, Musieli coś planować, krzyczeli do siebie. W pewnym momencie Nora wyciągnęła do światła rękę, w której trzymała coś na kształt granatu. Nie wiedziała co to jest, gdy wymacała przedmiot w okolicach klapy, więc teraz uśmiechnęła się do siebie. 
- Załatwimy ich – szepnęła, a w jej oku pojawił się niebezpieczny błysk, który trochę przestraszył Lucy. Robin nie przejmowała się tym tak długo, jak długo Nora przejmowała inicjatywę i na bieżąco obmyślała kolejne kroki.
Dziewczyna zeskoczyła na podłogę i podbiegła do okna, częściowo zastawionego regałem. Uchyliła je, po czym odbezpieczyła granat i zamachnęła się, wyrzucając go na chodnik, gdzie gromadzili się gangsterzy. 
- Spróbujcie złapać to, pierdoły! - krzyknęła, po czym padła na podłogę, nie mając czasu na ucieczkę.
Siła wybuchu wybiła wszystkie szyby, a odłamki niczym strzały poszybowały z wielką siłą ku ścianie, w którą bez trudu się wbiły. Lucy i Robin skuliły się na zapleczu, a gdy hałas ucichły, wychyliły się, by sprawdzić, co dzieje się z Norą. 
- Żyję – sapnęła, powoli podnosząc się z podłogi. - Żyję...
Wtedy symulacja się wyłączyła, a dziewczyny znowu widziały jedynie czarną plamę. Wszystko zniknęło.
Zdjęły kaski i zdały sobie sprawę, że stoją w tamtej sali, przy balkonikach. To było jak pobudka z dziwnego snu, a dojście do siebie zajęło im chwilę.
Do pomieszczenia weszła Melanie Hover ze skrzyżowanymi rękoma. Nie wyglądała na zadowoloną, ale nie wydawała się też być zła. 
Rekrutki patrzyły na nią, ciężko oddychając.
- To było... ciekawe – powiedziała po chwili. - Na dzisiaj to wszystko. Jutro punkt ósma widzimy się w Centrum Dowodzenia i nie przychodźcie bez śniadania.
Wyszła, a jej zdezorientowane uczennice jeszcze długo wpatrywały się w drzwi, które za sobą zamknęła. 
- Muszę się napić – Robin przerwała ciszę, a obydwie jej koleżanki pokiwały głowami ze zrozumieniem. 

*

Ten rozdział tworzył się dłuuugo i bez większego przekonania... Bo ja cały czas myślę o tym, co będzie się działo za parę rozdziałów, a to co ma być teraz, jest nie dość, że trudne (szkolenie, najgorsza część) to i takie nie do końca przemyślane... No, ale mam nadzieję, że te dobre duszyczki, które to czytają, dadzą radę przebrnąć do końca bez uszczerbków na zdrowiu. :)
Pozdrowienia dla Psychopatki, Carrie, Aqvy i mojej siostrzyczki, o ile zdarzy się jej na to zerknąć ;D
Jesteście świetne!
Jak ktoś przejazdem - w linkach podane są blogi dziewczyn. Warto zajrzeć!

niedziela, 13 grudnia 2015

3. You don't need to be a fighter

Pokoje tymczasowe zajmowały całe piętro. Służyły nowym rekrutom, ale i stałym agentom, którzy nie mieli sił wrócić do domu po zdaniu raportu, albo byli zbyt pijani po małej imprezce z kolegami z pracy, urządzonej gdzieś wewnątrz biurowca. To działo się bez przerwy. 
Jednak tej nocy poza trójką dopiero zatrudnionych młodych kobiet, nie było tam nikogo. 
Nora otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz oświetlony kilkoma halogenowymi lampkami. Była pewna, że nie jest obserwowana, więc opuściła swój pokój. Po krótkim spacerze trafiła pod odpowiedni adres i zapukała. 
Nie minęło kilka sekund, a w wąskiej szczelinie między skrzydłem drzwi a futryną, zobaczyła zaciekawioną twarz Robin. 
- Tak myślałam. - Uśmiechnęła się i wpuściła koleżankę do środka.
W takim samym pokoju, z biało-szarymi ścianami, stała szafa, biurko z krzesłem obrotowym i łóżko z wciąż pachnącą po praniu pościelą, na którym siedziała Lucy. 
- Wyczułam zebranie – odparła zadowolona z siebie Nora i przysiadła się do blondynki. - Co myślicie o tym wszystkim? Bo ja to...
- Nie kończ, proszę – przerwała jej Lucy, siląc się na przyjazny uśmiech, ale w jej oczach widać było ogromny smutek.
- Grozili, że już nigdy nie zobaczy swojego syna – wyjaśniła Robin, opierając się o szafę. - Wiedzą o nas więcej niż powinni.
- To jacyś szpiedzy czy bardziej jak FBI? - zainteresowała się Nora.
- Nie jestem pewna, ale to coś, z czym nie spotkałyśmy się do tej pory...
- Da się uciec?
- Na pewno nie teraz, za duże ryzyko. Ta babka mówiła, że mają nas wysyłać na misję, że na tym to polega. Wtedy szanse rosną. Ale... - Robin zawahała się. Przeniosła wzrok na czubki swoich butów. - Nie chcę ich przekreślać tak od razu...
Lucy, która siedziała cicho, przysłuchując się wymianie zdań pozostałych dziewcząt, nagle podniosła wzrok.
- Więc tak? Dałaś się im przekonać? - zapytała oburzona.
- Może, nie wiem. Co w tym złego?
- To nie są dobrzy ludzie!
Nora popatrzyła na nią z odrobiną zaskoczenia, a potem westchnęła i objęła ją ramieniem. 
- Lucy, każdy ma coś na sumieniu... Nawet ci, których powszechnie uważa się za „dobrych ludzi”, każdy. A ci tutaj są jakąś organizacją rządową, tak? Nie mogą być źli. Chyba...
Robin posłała jej lodowate spojrzenie, usłyszawszy ostatnie słowo. Lucy, która zaczęła się uspokajać, także zareagowała na nie trochę gorzej. 
- Nie masz pewności – powiedziała.
- Nie... Ale i tak nie mamy wyjścia.
Wszystkie trzy westchnęły, po czym głos zabrała Nora. 
- Musimy trzymać się razem i obserwować.
- Dokładnie – potwierdziła Robin, zerkając na Lucy. Dziewczyna wciąż nie mogła pogodzić się sytuacją, ale nikt nie oczekiwał tego od niej tak nagle. Potrzebowała więcej czasu, poza tym... miała o wiele więcej do stracenia.
- Powinnyśmy zjechać na kolację. Mówiła, że które to piętro?
Spojrzały na zegar wiszący nad drzwiami i podniosły się ze swoich miejsc. Chociaż ten pokój był dla nich nowy, zapewniał jako takie bezpieczeństwo. Mimo wszystko burczenie w brzuchu raz jednej, raz drugiej, nie pozwalało zapomnieć, że żadna z nich nie miała nic w ustach od doby. 
- Czterdzieste czwarte – odpowiedziała Robin, po chwili namysłu.
Wspólnie wyszły na korytarz i wolnym krokiem udały się w stronę windy, łypiąc na kamerkę groźnymi spojrzeniami. 
- Co jeśli zjechałybyśmy na parter i... wyszły? - Lucy odważyła się zapytać, kiedy udało im się już przywołać maszynę, a Nora szukała właśnie odpowiedniego przycisku na tablicy.
- Powstrzymaliby nas, zanim przekroczyłybyśmy próg, a później... wolę nie wiedzieć.
- Nie jesteś optymistką, Robby – wyszeptała Nora, niby to do siebie, niby do koleżanki. Tamta przemilczała jej słowa.
Szybko pojawiły się na czterdziestym czwartym piętrze, które w istocie stanowiło jedną wielką stołówkę. Na samym początku pomieszczenia stała długa lada. Przy pierwszym stanowisku wydawano naczynia i sztućce na kolorowych tackach, a dalej, za szybką, znajdowały się pojemniki z kilkoma potrawami i produktami, które nakładały dwie starsze panie w białych fartuszkach. Na końcu umieszczono stolik z nalewakami gorącej kawy i herbaty oraz cukier i mleko, a także inne napoje. 
- Wszyscy się na nas patrzą... - szepnęła speszona Lucy, która próbowała ukryć się za Norą i Robin.
Miała rację. Kilkadziesiąt sześcioosobowych stolików zostało zajętych przez najróżniejszego pokroju ludzi, ale każdy z nich bez skrępowania gapił się na rekrutki, czasem wciąż przeżuwając w ustach kolację. 
- A niech się patrzą – odpowiedziała jej Nora z pewnym siebie uśmiechem, po czym jako pierwsza złapała za tackę i ruszyła w stronę kucharek.
Kilka minut później zaopatrzone w jedzenie, szły wzdłuż równo ustawionych stołów, by znaleźć wolne miejsca. 
- Zapraszam do siebie. - Usłyszały i jak na sygnał odwróciły się, by ujrzeć Melanie Hover.
Kobieta siedziała samotnie, przed sobą miała już pusty talerz, a w ręku trzymała kubek z herbatą. Siedziała wygodnie oparta, z wyciągniętymi przed siebie nogami. Obserwowała wszystkich z samego końca sali. 
Dziewczyny wymieniły szybkie spojrzenia, po czym usiadły naprzeciwko niej, lekko skrępowane. 
- Bałam się, że zrobicie sobie głodówkę – powiedziała tamta ze spokojem, patrząc na swój napój. - Smacznego.
- Hm, dzięki – odpowiedziała za wszystkie Robin i zabrała się do jedzenia.
Tylko Lucy nie skosztowała ani kęsa, memląc widelcem w jajecznicy. Była zbyt przygnębiona by przełknąć cokolwiek, a obecność Melanie dodatkowo ją stresowała. Tamta musiała to zauważyć.
- Jutro o ósmej rano stawcie się na siedemdziesiątym ósmym piętrze – poinformowała, zaraz po tym jak dopiła herbatę długim pociągnięciem z kubka. - Nie spóźnijcie się. Pokażę wam serce naszej organizacji. A później trochę potrenujemy.
Zanim któraś zdążyła zadać pytanie, Melanie wstała i udała się do wyjścia, po drodze zdając tackę w specjalnym okienku. 
- Co oznacza „potrenujemy”? - zapytała Nora.
- Zobaczymy. Cokolwiek by to nie było, pewnie będzie ciekawie.
Robin wzruszyła tylko ramionami, a Lucy nie mogła znieść jej obojętnego tonu. Gwałtowanie odrzuciła widelec i popatrzyła w górę. 
- Dlaczego się nie boicie? - zapytała przejęta. - Przecież nie macie pojęcia kim oni są, co chcą z nami naprawdę zrobić i do czego są zdolni... To co działo się w tym barze... to było straszne. A teraz jesteśmy po ich stronie?
- Boimy się – odpowiedziała Nora, nie podnosząc wzroku znad talerza. - Ale... ja i tak nie mam co ze sobą zrobić, jestem ciekawa co się stanie. Poza tym... ona mówiła rzeczy, o których chciałabym dowiedzieć się więcej.
- To samo u mnie. Znaczy pierwsza część. Jestem otwarta na propozycje, może być fajnie. - Robin uśmiechnęła się, ale ten uśmiech zrzedł, gdy spojrzała na Lucy. Dziewczyna kręciła głową, niedowierzając.
- Fajnie?... Złapali nas. Nie pozwalają mi się zobaczyć z moim synem! Co z waszymi rodzinami? Nie tęsknicie? Nie chcecie się z nimi spotkać oko w oko?
- Cóż... nie...
Lucy popatrzyła na Norę z zaskoczeniem.
- Nie widziałam moich rodziców od kilku lat i przeżyję jeśli nie zobaczę ich drugie tyle – odezwała się Robin, zanim Lucy odzyskała mowę. - Jesteś szczęściarą, skoro masz kogoś, za kim tak tęsknisz. Ale teraz już nic nie zmienisz, więc zamiast się zadręczać pomyśl nad korzyściami, okej?
Jednak Lucy nie chciała nad tym myśleć. Gwałtownie odsunęła krzesło, powodując przy tym straszliwy zgrzyt, który po raz kolejny zwrócił na rekrutki uwagę całej sali, po czym wymaszerowała. Chciała zostać sama. 
- Extra... - Nora westchnęła. - Mam nadzieję, że sobie z tym poradzi.
- Poradzi... Ale musimy być blisko...
- Ma trochę racji.
- Hah, ma dużo racji. – Robin cicho parsknęła. - Ale jeśli zaczniesz myśleć tak jak ona, długo nie pociągniesz. W takich miejscach lepiej się nie wychylać.
- Ekspertka...
- Nie, Nora, po prostu chcę żebyśmy były bezpieczne, a do tego najlepiej zawsze chować głowę i unikać rozgłosu – odrobinę się uniosła.
- Sorki, nie denerwuj się. To wszystko jest nowe, nieznane, pewnie w cholerę niebezpieczne. Nie wiemy co się stanie...
- W sumie mamy jako taki obraz. Kasa i świetne zagraniczne misje, czymkolwiek one są...
- Skupmy się na kasie – zaproponowała Nora, a Robin ochoczo przytaknęła. - Kupiłabym samochód. I jakiś lepszy aparat.
- A jaa... właściwie to nie wiem. Wysłałabym trochę forsy matce, a resztę pewnie schowałabym pod poduszką i ciułała na czarną godzinę.
- Nie ma nic, co chciałabym sobie kupić?
- Nie bardzo... Może mieszkanie, ale ponoć dostaniemy je od nich, więc...
- No tak. Wiesz, wstyd się przyznać przed Lucy, ale czuję się bardziej podekscytowana niż przestraszona.
Robin odpowiedziała jej jedynie łobuzerskim uśmiechem, który próbowała jednak ukryć w kubku z herbatą. 

***

Poranek okazał się być zimny i wietrzny, więc dziewczyny zwlekły się z łóżek bardzo niechętnie. Spotkały się pod drzwiami windy i punktualnie o godzinie ósmej dotarły na siedemdziesiąte ósme piętro. 
Nie wiedziały czego mogą się spodziewać, ale kiedy ich oczom ukazała się ogromna na kilkaset metrów wzdłuż i kilkadziesiąt wzwyż sala, szeroko otworzyły oczy i od razu całkowicie się obudziły. 
Znajdowały się tam dwa rzędy stanowisk komputerowych, składających się z biurka, imponującego komputera, krzesła i siedzącego na nim informatyka ze słuchawkami na uszach. Na dłuższych ścianach umieszczono różnych rozmiarów monitory, Jedne były niewielkie, inne zaś zajmowały kilkanaście metrów kwadratowych. Większość z nich była wtedy wyłączona, ale na niektórych wyświetlano właśnie podglądy z ulicznych kamer, mapy albo komputerowe akta dziwnie wyglądających ludzi. Na końcu sali, metr nad szarą posadzką, unosił się kolorowy, idealnie dopracowany hologram kuli ziemskiej, przy którym stała miedzy innymi Melanie Hover. 
Lucy popatrzyła w bok, ponieważ wyczuła cudowny aromat świeżo parzonej kawy. W rogu pomieszczenia znajdował się malutki samoobsługowy bufecik, za to świetnie zaopatrzony. Przy stole siedziało beztrosko kilkoro agentów, którzy przyglądali się im, cicho rozmawiając po francusku. 
Stały tam i w oniemieniu obserwowały to wszystko, wsłuchując się w klikanie klawiszy na klawiaturach, rozmowy informatyków i innych ludzi, w dzwonienie telefonów... Dopiero ktoś wysiadający z windy przepchnął je kawałek dalej, a wtedy podeszła do nich Melanie. 
- To centrum dowodzenia. Kierujemy stąd wszystkimi misjami. Także rekrutacyjną, kiedy was złapaliśmy. Jadłyście śniadanie?
- Nie... - nieśmiało odpowiedziała Nora, a Melanie wywróciła oczami i wskazała ręką na bufet, gdzie już nikogo nie było.
- To weźcie sobie coś stąd, bo nie ma już czasu. Ale stołówka jest czynna całą dobę, następnym razem nie pokazujcie się tu bez pełnego żołądka.
- Dobrze, mamo – szepnęła Robin, kiedy ruszyły się już z miejsca.
- Na Boga, nawet nie strasz, że jesteśmy spokrewnione! - usłyszała w odpowiedzi i przyspieszyła, nie odwracając się.
Dwuskrzydłowa lodówka była pełna, tak samo jak wszystkie szafki. Dziewczyny zrobiły sobie po kanapce z nutellą i kawie z ekspresu, po czym ruszyły w kierunku hologramu, dokąd wróciła Melanie. Robin złapała jeszcze za nieduży nóż z kuchennego przybornika i błyskawicznym gestem schowała go sobie do wysokiego buta. 
- Robi wrażenie – szepnęła Nora, kiedy stanęły pod wielką, wolno obracającą się kulą Ziemską, emitującą czyste, łagodne światło w odpowiednich barwach. Błękitne oceany, zielone stepy i pomarańczowe pustynie w różnych odcieniach.
- Może trochę – odpowiedziała Lucy, cicho wzdychając. Przystanęła z nogi na nogę, rozglądając się po całej sali z nietęgą miną i krzyżowanymi na piersi rękoma.
- W porządku, dziewczęta – odezwała się Melanie, która przed chwilą zajęta była jeszcze jakimiś papierkami, ale teraz odłożyła je na biurko jednego z informatyków i zwróciła się do rekrutek, kładąc dłoń na jego ramieniu. - To jest Bobby. Bobby Shaver. Zwykle pomaga przy szkoleniach nowo przyjętych i w waszym przypadku będzie tak samo, więc lepiej mu nie podpadajcie. Obsługuje symulator, gdzie jeszcze dzisiaj będziecie miały zajęcia.
Bobby nie odrywał wzroku od ekranu, chociaż na pewno słyszał słowa trenerki, ponieważ jego słuchawki spoczywały na karku od dobrych kilku minut. 
- Warto mieć dobre relacje z nim i resztą załogi działu IT. Jeśli jesteś na wojnie z jednym, jesteś na wojnie ze wszystkimi, a wtedy podczas misji masz przesrane. Jasne?
Wszystkie trzy skinęły głowami. 
- Do Bobby'ego możecie się zgłaszać ze swoimi problemami, kiedy mnie nie będzie w pobliżu.
Dopiero wtedy informatyk wykazał się jakimkolwiek zainteresowaniem monologiem Melanie – posłał jej mordercze spojrzenie zza okularów w granatowej oprawce. Miał brązowe oczy i tego samego koloru, chociaż trochę jaśniejsze włosy, które powoli dorastały mu już do ramion. Ubrany był w jeansy i bluzę z kapturem, czym raczej wyróżniał się na tle elegancko wystylizowanej reszty pracowników tego piętra. 
- No dobrze, teraz złożymy wizytę na pięćdziesiątym pierwszym piętrze, a po południu trening.
- Co się tam znajduje? - zapytała Lucy.
Melanie gestem kazała im iść za sobą, kiedy tylko ruszyła w kierunku windy. Robin została jednak zatrzymała przez Bobby'ego. Dwudziestoparoletni chłopak  nawet nie raczył na nią popatrzeć, a jedynie wyciągnął dłoń, mówiąc „nie wynosimy stąd sztućców”.
Początkowo zamierzała udawać, że nie ma pojęcia o co mu chodzi, ale ostatecznie wyciągnęła nóż i podała informatykowi, który natychmiast schował go do szuflady. Wyglądało na to, że nie miał nic więcej do powiedzenia, więc Robin szybko dogoniła resztę.
- Każda z was musi odbyć rozmowę z psychologiem – odpowiedziała Melanie, kiedy drzwi windy się zasunęły.
Wszystkie trzy rekrutki popatrzyły na nią z mieszanymi uczuciami, a potem wymieniły spojrzenia między sobą, ale żadna nie odezwała się słowem. 
Wyszły na przestronny, jasny korytarz bardzo powoli, z dużym zdystansowaniem. Rozglądały się z uwagą po waniliowych ścianach ozdobionych kilkoma miłymi obrazkami, białych drzwiach z tabliczkami z nazwiskiem przyjmującego psychologa, na oko wygodnych, brązowych krzesełkach ustawionych po kilka, w różnych miejscach, oraz doniczkach z zielonymi liśćmi, bujnie wyrastającymi na co najmniej półtora metra wysokości. 
- Przyjmie was dzisiaj doktor Casandra O'Grady – powiedziała Melanie, wskazując na trzecie drzwi po lewej stronie. - Na pierwszej wizycie będziecie razem, a kolejne są już indywidualne. Zaczekam na was tutaj. Śmiało, wejdzie – dodała, siadając na pierwszym z  brzegu krześle.
Nora wzięła głęboki oddech i zapukała, a za nią ustawiła się Lucy. Robin zamykała zastęp, a kiedy weszły już do środka, zamknęła także drzwi. 
Pomieszczenie było nieduże, a dobrze zagospodarowane, przez co wydawało się większe niż w rzeczywistości. Ściany do połowy pokrywała ciemna boazeria, a resztę pomalowano na ten sam kolor, co cały korytarz. Duże okno zakrywała długa, delikatna firanka. Przy niedużym biurku siedziała młoda kobieta i przenikliwym, ale jednocześnie łagodnym spojrzeniu. Jej oczy miały jasnoniebieską barwę, kontrastując z długimi, czarnymi włosami. Miała na sobie białą koszulę, a kiedy wstała by podać przybyszkom dłoń, widać było galowe spodnie. 
- Cześć, dziewczyny. Mam na imię Cassie. - Uśmiechnęła się. - Usiądźcie. - Wskazała trzy krzesła naprzeciwko swojego biurka. - Dzisiaj obgadamy sobie sprawy organizacyjne, ale najpierw powiedźcie mi jak się nazywacie, okej?
- Jestem Nora, to jest Robin i Lucy. Nikt nie mówił, że będą takie rozmowy... - Skrzyżowała ręce.
- Chyba nie boisz się małej pogawędki, co, Nora? - Cassie posłała jej lekko wyzywający uśmiech, ale zaraz potem rozpromieniła się. - No co wy, nie traktujcie tego tak sztywno. Nie będziemy analizować waszych relacji z mamusią, o ile same nie będziecie tego chciały. Ja tu jestem głównie od tego, żeby pomóc wam sobie poradzić z tym, co się aktualnie dzieje i co będzie się dziać. Możecie mi ufać, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Słowa, które padają w tym gabinecie, nie wychodzą za próg, przysięgam. Możecie przychodzić kiedy tylko chcecie, żeby pogadać, albo po prostu posiedzieć, jeśli nie chcecie być same, będę zawsze do waszej dyspozycji. Kiedy dostaniecie komórki, dam wam mój numer, więc będziecie też mogły zadzwonić czy napisać. Serio, nie ma się co stresować. - Odchyliła się na krześle, po czym wyjęła z szafki w biurku miskę z ciasteczkami. - Częstujcie się.
Tylko Robin sięgnęła po ciastko, Nora i Lucy wciąż nie były przekonane.
- To nie jest żaden test. Słuchajcie, ten... dział? Jest niezależny od reszty, nie rozmawiam z nikim na temat moich pacjentów, nawet z tymi na samej górze. Nikt nie ma wglądu do akt, chyba, że w awaryjnych sytuacjach.
- To znaczy? - Nora zapytała, unosząc brew.
- Jeżeli będziecie miały kłopoty, albo postanowicie nas zdradzić... coś takiego mam na myśli. Albo jeśli problem, z którym się borykacie, przekracza moje umiejętności, wtedy za zgodą pacjenta przydzielamy innego lekarza, który jest w stanie pomóc.
- Nie podoba mi się to wszystko... - wyznała Lucy, lekko się odprężając. Zmiana jej postawy była prawie niezauważalna, ale nie umknęła uwadze Cassie. Kobieta posłała jej współczujące spojrzenie.
- Wielu z nas myślało tak na początku, Lucy. Uwierz mi, że ja też, ale to normalne. Boimy się nieznanego. Z czasem będzie lepiej, a kto wie, może niedługo zupełnie ci się spodoba.
- To znaczy, że ty też jesteś ich agentem? - Nora nie spuszczała z niej podejrzliwego wzroku.
- Tak, ale zanim mnie zrekrutowano studiowałam psychologię. To był już ostatni rok, więc zanim zaczęłam trenować zajęłam się nauką. A później okazało, że lepiej idzie mi rozmawianie z ludźmi niż walczenie z nimi. - Uśmiechnęła się pod nosem. - Nikt nie będzie was zmuszać co czegoś, w czym nie czujecie się pewnie. Dobieramy zajęcia bardzo dokładnie. Lucy, czytając twoje akta od razu pomyślałam o posadzie pielęgniarki w skrzydle szpitalnym. Nie będziesz musiała uczestniczyć w misjach, jeśli nie będziesz chciała, jednak wszystkiemu trzeba dać szansę.
Lucy Goodman cichutko westchnęła, niejako usuwając się w cień. Wprawdzie wciąż nie była nastawiona pozytywnie, ale skoro nie będzie musiała stać się jednym z tych ludzi, którzy pojmali je w barze... jeśli będzie mogła w spokoju opatrywać pacjentów i wypełniać karty w bezpiecznej sali... a jeżeli mówili prawdę o pieniądzach... W bitwie własnych myśli ostatecznie wygrała iskierka nadziei, która pozwoliła Lucy na maleńki uśmiech. 
Cała rozmowa trwała może piętnaście minut. Cassie skupiła się na tym, by uspokoić rekrutki i wyjaśnić im, że miejsce, do którego właśnie trafiły wbrew swojej woli, nie jest wcale więzieniem. 
- To by były na tyle. Pamiętajcie, że przywitam was tutaj z otwartymi ramionami, za każdym razem, gdy zechcecie przyjść. - Uśmiechnęła się, powoli wstając. - Powiem wam tylko jeszcze to, że macie zapewniony naprawdę świetny start, skoro trafiłyście na Heilari. Ma największe wpływy ze wszystkich agentów zaraz obok Hadesa. Z taką trenerką na pewno dacie sobie radę, chociaż na początku pewnie będziecie ją wyklinać na wszystkie diabły. No dobrze, to do zobaczenia. Jutro dam wam znać, kiedy i która z was powinna się pojawić na indywidualnej wizycie. Do zobaczenia. - Podała każdej z nich dłoń i odprowadziła je do drzwi.

czwartek, 10 grudnia 2015

2. You can drop an anchor

Kiedy trzej uzbrojeni żołnierze wtargnęli do środka, Nora pociągnęła Lucy za rękę na podłogę, jednocześnie przewracając okrągły stolik, by zrobić z niego prowizoryczną fasadę. To uratowało je przed natychmiastowym pojmaniem i dało im trochę czasu do namysłu.
- Co się dzieje? - wystraszona Lucy kuliła się jak tylko mogła.
- Nie wiem, ale nie martw się. Wyjdziemy z tego...
Jeden z żołnierzy strzelił do człowieka uciekającego w stronę toalety. Obydwie dziewczyny widziały to z bliska. Widziały także kałużę krwi, która z każdą sekundą rosła pod martwym ciałem. Blondynka zamknęła oczy, próbowała uspokoić drżenie rąk i kołatanie serca. 
Napastnicy zostali ostrzeżeni przed unikalną mocą Lucy Goodman, ale nawet to nie pomogło im w chwili, gdy musieli mierzyć się z jej iluzjami podczas tej misji rekrutacyjnej. 
Każdy z nich zobaczył przed sobą inny świat – piękny i idealny... Każdy z nich trzymał w dłoni oszroniony kufel pełen najlepszego piwa. Każdemu objawił się najnowszy model mercedesa, do którego kluczyki trzymała, idąca w ich kierunku top modelka. 
Wokół panowała martwa cisza. 
Avery, dotąd razem z Robin wciśnięty we wnękę pod barem, zaczął czołgać się w kierunku sali. Dziewczyna złapała go za ramię i wcisnęła mu w skórę paznokcie, jednocześnie przybierając morderczą minę. Zrozumiał, ale nie zamierzał się poddawać. 
- Co, do cholery, robisz?! - szepnęła wzburzona.
- Muszę ją znaleźć, to nie miało tak wyglądać!
- Kogo? Norę? Nic jej nie będzie, ogarnij się.
- Oni są tu po nią. Po nią i blondynę. To przeze mnie...
Jego mina wskazywała na silne poczucie winy, ale Robin nie potrafiła tego zrozumieć. Patrzyła na chłopaka ze ściśniętymi brwiami. 
- Jak to?.. - zapytała po chwili.
Nie odpowiedział. Nerwowo zerkał to na nią, to na drzwi, próbował dojrzeć, co dzieje się na ladą,.
Lucy patrzyła na żołnierzy znad krawędzi stolika. Ledwo stali na nogach, kołysając się w przód i w tył, jakby właśnie ucinali sobie drzemkę. 
- Teraz musimy uciekać – powiedziała, łapiąc Norę za rękę.
Obydwie niepewnie podniosły się, a brak reakcji ze strony żołnierzy upewnił je w przekonaniu, że mogą bezpiecznie ewakuować się z lokalu. Nie domyśliły się jednak, że cała ulica została zamknięta i obstawiona takimi samymi uzbrojonymi typkami w czarno-zielonych kombinezonach. Kiedy tylko otworzyły drzwi, stanęły oko w oko z całą armią. 
Później widziały już tylko czyjeś oczy. Niezwykłe, bo fioletowe. 

*

Nora budziła się długo i w ogromnych bólach. Nie potrafiła poprawnie określić źródła dopóki nie otworzyła oczu. Znajdowała się w sterylnej, białej sali szpitalnej i podłączona była do dziwnej aparatury. Przez kroplówkę do lewej ręki przetaczano jej niebieskawy płyn. Pomyślała, że to jest właśnie powód jej cierpienia i ogólnego otępienia umysłu. 
Dopiero po kilku sekundach zarejestrowała obecność innego człowieka. Przykryty cienkim kocem Avery smacznie spał na fotelu w kącie niedużej salki. 
- Hej... - szepnęła, jednak suchota w gardle nie pozwoliła jej być dostatecznie głośną, by zwrócić na siebie uwagę chłopaka.
Rozejrzała się i zauważyła szklankę z wodą na stoliku koło głowy. Chciała ją chwycić, jednak nie potrafiła kontrolować swojego ciała tak dobrze, jak wcześniej i strąciła naczynie na posadzkę, rozbijając je na drobne kawałeczki. 
Przynajmniej poskutkowało...
Avery natychmiast otworzył oczy i spotkał spojrzenie Nory. Przeczesał dłonią włosy, wstając i schylając się, by wyzbierać szkło. 
- Czemu jestem w szpitalu...? - szepnęła wciąż osłabiona.
- To nie do końca szpital...
Odłożywszy kawałki na stolik, przysiadł obok niej na łóżku. Z rzadka zerkał na nią, chociaż ona nie spuszczała z niego wzroku nawet na sekundę. 
- Jesteś w szpitalnym skrzydle... w takim niby biurowcu na Manhattanie... Ale nie bój się, nie chcą ci zrobić krzywdy.
- To byli ci...
- Ci z baru? Tak...
- Uciekłyśmy... ale tam za drzwiami czekało ich więcej... ja... nie pamiętam co się stało...
- Tiaa, jeśli o to chodzi... - Nerwowo wyłamywał kostki w dłoniach. - Mogła trochę przesadzić, kiedy próbowała pozbawić was przytomności. To znaczy blondyna jest cała, ale ty miałaś mniej szczęścia. Wyjdziesz w tego, Hunt. Jeszcze dzisiaj.
- A-ale... kto? Kto próbował...? Czemu?
- Eh... No ona... ta moja... moja matka...
Nora nagle ścisnęła brwi. 
- Avery, nie wiem co podają mnie, ale tobie też wcisnęli świństwo. Lilia nie żyje od paru lat... Byłeś na pogrzebie. Po czym uciekłeś bez słowa... ale nie gniewam się za to. 
- O to chodzi. Wtedy się dowiedziałem.
- Człowieku, co się tutaj dzieje? O czym nie wiem? Dlaczego tu jestem?! - warknęła, czując się coraz gorzej, ale za to bardziej świadomie.
- Ona przyszła na pogrzeb i powiedziała mi. Nie chciałem uwierzyć, ale zrobiłem badania. Trzy razy... Lilia nie była moją prawdziwą matką, adoptowała mnie.
Odwrócił wzrok, nie chcąc by Nora widziała wtedy jego twarz. Za każdym razem gdy o tym myślał czuł zbyt duży natłok emocji i zwykle nie potrafił sobie z tym poradzić po męsku. Wciąż było zbyt wcześnie. 
Poczuł jej dłoń na swojej i odważył się popatrzeć w jej oczy. 
- Nie powiedziałeś mi.
- Nie... Musiałem się z tym uporać sam.
- Kim ona jest?
- To materiał na całą powieść... ale w skrócie... jest jak ty, wiesz? Ma te zdolności. Tylko inne, o wiele bardziej... wow. Takie... wow. Pracuje dla tych, do których należy cały ten biurowiec. To taka organizacja, w której pracują tacy jak wy.
- Nie mam żadnych zdolności – warknęła, próbując zachować neutralny ton, ale raczej się jej to nie udało.
- Masz, masz, Hunt. Powiedziałem jej o tobie i dlatego to wszystko.
- Co!? Przez ciebie... ci żołnierze... Boże! Avery!
- Hej, hej! - Uniósł dłonie w geście niewinności. - Nie denerwuj się, bo będziesz miała zmarszczki i posłuchaj przez chwilę... oni są w porządku. Po prostu, no, nie mogą tego tak zostawić. Wszystko będzie dobrze.
- Jak mogłeś... - Pokręciła głową z niedowierzaniem, a w jej oczach stanęły łzy. - Jak, parszywy kretynie, mogłeś mi to zrobić... Wyjdź!
- Ale Nora...
- WYJDŹ! - przerwała mu, zaciskając dłonie w pięści. - Nie chcę cię więcej widzieć!
Chłopak szybko podniósł się na równe nogi, ale jeszcze przez chwilę stał przy jej łóżku, licząc, że zmieni zdanie. Gdy to się jednak nie stało, westchnął sobie cicho i wyszedł, w drzwiach mijając się z lekarzem, trzymającym wypis. 

*

Lucy była przetrzymywana w bardzo małym, kwadratowym pokoiku bez okiem. Siedziała przy stoliku, sparaliżowana jakimś specyfikiem. Nie mogła się ruszyć. Cały czas gapiła się na drzwi, które znajdywały się idealnie naprzeciwko niej. W szparze pod nimi widziała jasne światło, takie samo jakim emanowała mała lampka, gdzieś za jej plecami. 
Bała się. 
W jej życiu było już wiele momentów, kiedy umierała ze strachu, paniki czy zmartwienia, ale samotny pobyt w tym pomieszczeniu... bez możliwości ruchu... to wydarzenie plasowało się na szczytowej części listy. 
Do pokoiku wtargnęła jakaś kobieta. Była ubrana na czarno, brązowe włosy spięła plastikową klamrą. Lucy nie mogła zobaczyć jej twarzy, dopóki ta nie usiadła na krześle po drugiej stronie stołu. 
Pierwszym co rzucało się w oczy były... no właśnie, jej oczy. Kobieta posiadała niezwykłe, fioletowe tęczówki. 
- Melanie Hover – przedstawiła się, kładąc przed sobą teczkę z aktami. - Wiesz dlaczego tu jesteś?
- Nie... - szepnęła, nie mogąc pokręcić głową, co zamierzała wcześniej uczynić.
- Nie zrobiłaś nic złego. Taka się urodziłaś i nie miałaś na to wpływu – kobieta podjęła się monologu, który chyba wyjątkowo ją nudził. Wyglądała jakby mówiła to już po raz setny tego dnia. - ale nie możesz tak po prostu chodzić po ulicy, chociaż uwierz mi, gdyby to ode mnie zależało, puściłabym cię wolno. - Otworzyła teczkę, niespiesznie zabierając się do przeglądania zawartych tam kartek. Strona za stroną, wodziła wzrokiem po literkach, od czasu do czasu wzdychając, albo poprawiając niesforny kosmyk, który wciąż uciekał w kierunku jej bladej twarzy.
- Jesteś pielęgniarką, matką, córką... Nie ma się do czego przeczepić. - Uśmiechnęła się ciepło, a potem nagle spoważniała, zamknęła teczkę i oparła się wygodnie, krzyżując ręce. - Ale potrafisz tworzyć iluzje. Jesteś w tym piekielnie dobra. Mieliśmy tam w barze mały podgląd, musieliśmy się upewnić. Teraz ci nie odpuszczą, kochanie. Przykro mi.
- Nie mogę tutaj zostać. Proszę, wypuście mnie... - Słone łzy popłynęły po policzkach dziewczyny, która gdyby mogła, pewnie trzęsła by się nie gorzej niż galaretka.
- Twój syn jest bezpieczny. Twoi rodzice zajmą się nim trochę dłużej niż było to w planach.
- Trochę...?
- Trochę. Widzisz, mówimy tutaj albo o kilku dniach, albo o kilku tygodniach... albo muszę cofnąć te słowa i powiedzieć, że już nigdy nie będziesz mogła tam wrócić.
- Dlaczego to robicie?... - Ledwo widziała, przez zaszklone oczy. - Nie zrobię nic, nie będę... nie będę... tylko błagam, wypuście mnie, błagam...
- Lucy... Eh, wiedziałam, że się nie nadajesz – westchnęła, zmieniając postawę ciała. Jej twarz nieco się rozluźniła, a jeśli dobrze się przypatrzeć, w jej oczach można było by dostrzec współczucie. - Nie jesteś materiałem na agentkę, ale nie masz wyjścia. Nie będę bawić się w te głupie gierki, jakich oczekuje zarząd. Postawię sprawę jasno. Zrezygnujesz z pracy w szpitalu, od dzisiaj jesteś naszym człowiekiem. Nie sądzę, żebyś była zdolna do wyjazdów w teren, ale możesz się przydać na wiele innych sposobów. Sekretarka, koordynatorka... chociaż to też niekoniecznie, ale... o! Przypiszemy cię do skrzydła medycznego i wszyscy będą szczęśliwi.
- Chcę tylko wrócić do domu...
- Wrócisz, kiedy będziesz godna zaufania. Oni nie mogą wypuścić kogoś z twoją mocą ot tak. Musisz to zrozumieć. I zrozumiesz, kiedy się przyzwyczaisz.
- Lubię moje życie, nie chcę niczego zmieniać, do niczego się przyzwyczajać...
- Polubisz nowe życie, kiedy otrzymasz pierwszą wypłatę. - Melanie uśmiechnęła się lekko. - Mówimy tutaj o sumie, dzięki której będziesz mogła zabierać swojego syna na wakacje do egzotycznych krajów, a nasza organizacja załatwi dla was dobry hotel i masę atrakcji. Wiele można o nich powiedzieć, ale o swoich ludzi dbają.
Widząc subtelną zmianę w wyrazie twarzy Lucy, Melanie kontynuowała.
- Masz pieniądze żeby posłać go do dobrej szkoły? Żeby kupować mu na gwiazdkę to, o czym marzy? Nawet jeśli się starasz, musisz brać nadgodziny. Mały ma z tobą coraz mniejszy kontakt, czyż nie?
Lucy posmutniała, opuściła wzrok na blat stołu. 
- Nie myśl o tym jak o karze, ale jak o szansie. Przydzielimy ci mieszkanie w hotelu po drugiej stronie ulicy, tam mieszka większość naszych agentów. Wprowadzisz się tam z...- zerknęła do akt – z Kurtem i obiecuję, że nie zabraknie wam niczego. Nie będziesz musiała ograniczać kontaktów zresztą rodziny, ale nie możesz mówić im o SO. W ich mniemaniu masz nadal pracować w szpitalu, a na nowe mieszkanie masz pieniądze dzięki spadkowi po ciotce twojego męża. Czy to jasne?
Lucy przez chwilę milczała, nie podnosząc wzroku, analizując jej słowa i w myślach nakreślając listę plusów oraz minusów. 
- Tak...
- Za chwilę przyjdzie tu jeszcze jakiś gościu, który dokładnie ci wszystko wyjaśni. Nie jesteśmy źli, ale musimy robić, to co musimy – powiedziała, wstając, po czym cicho westchnęła. - Mam przed sobą jeszcze dwie takie rozmowy. Spotkamy się wieczorem na kolacji, ktoś pokaże Ci drogę, kiedy już ulokujesz się w tymczasowym pokoju.
Kiedy tylko wyszła, Lucy na nowo zaczęła czuć swoje ciało. Przeszkadzało jej niemal niemożliwe do zniesienia mrowienie, ale i to wkrótce ustało. Mogła się wreszcie wypłakać.
Tymczasem Melanie Hover spacerowym krokiem przemieszczała się po wąskim korytarzu. Na długiej ścianie znajdowało się dziesięć par drzwi, rozmieszczonych co kilka metrów. Na każdych z nich zamontowano numerek. Każe z nich prowadziło do takiego samego pokoiku jak ten, z którego wyszła przed momentem. 
Nacisnęła klamkę do „szóstki” i weszła do środka, od razu napotykając groźne spojrzenie niebieskich oczu, lekko przysłoniętych przez czarną grzywkę. Dziewczyna nie odezwała się słowem, kiedy Melanie zajęła miejsce naprzeciwko niej. 
- Nazywam się Melanie Hover, witaj w SO - rozpoczęła obojętnym tonem i zabrała się do czytania akt. - Robin Lee Honeycutt. Szczerze mówiąc... jesteś dla nas absolutną niespodzianką. Nie wiedzieliśmy, że jesteś obdarzona taka mocą, ani że w ogóle mocą... Avery miał cię ukryć, kiedy stało się jasne, że szybko nie wyjdziesz.
Kobieta zerknęła na nią, ale wyraz jej twarzy się nie zmienił. Ostre, czujne spojrzenie, utkwione w fioletowych tęczówkach Melanie. 
- Nie tak trudno było znaleźć coś na twój temat. O wiele łatwiej, niż byś tego chciała. W każdym razie nie możesz odmówić mojej propozycji. Nie tylko dlatego, że... naprawdę nie możesz. Ale też dlatego, że jest fantastyczna.
Kolejne zerknięcie znad papierów. Robin wyglądała jak zaklęta przez czarnoksiężnika. 
- Wiesz co teraz z tobą będzie?
Nadal zero odzewu.
- Od dzisiaj twoje życie się zmieni. Na lepsze. Zamieszkasz w przyjemnym mieszkanku w hotelu po drugiej stronie ulicy, kilka razy w tygodniu przyjdziesz na trening czy lekcję. Twoje miesięczne wynagrodzenie pozwoli ci żyć na całkiem niezłym poziomie, a i zostanie coś, żeby przesłać mamusi. Od czasu do czasu zdarzy się misja, z pewnością będziesz miała okazję wykorzystać swoje zdolności, także te... które wykorzystałaś, by trzy dni temu zwinąć zegarek mojemu szefowi, ale nie martw się, nie powiem, że to ty. Mam co do ciebie wielkie plany, Robin.
Kiedy po raz kolejny popatrzyła na dziewczynę, znowu nie dostrzegła zmiany. Cichutko westchnęła, ale nie była to oznaka zirytowania, a raczej znak, że skończyła pewną część monologu, który zaplanowała. 
- Jesteś wrogo nastawiona i to rozumiem. Wielu naszych agentów siedziało tu kiedyś z taką samą miną, a dzisiaj wiodą pełne przygód życie, co i rusz wyjeżdżając na Kajmany czy Hawaje. Są szczęśliwi, mają możliwości, o których kiedyś nawet nie marzyli. Pytaj o co chcesz.
Ale Robin nie zapytała. Patrzyły na siebie w ciszy przez kilka sekund, obydwie zbyt silne i zdeterminowane, by odwrócić wzrok i dać drugiej wygrać ten pojedynek. 
Melanie uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie. 
- Lubię cię, Robin. Nadajesz się. Widzę to – powiedziała. - Chyba trochę cię korci, co? I dobrze, bardzo dobrze. Nie pożałujesz. Dajemy ci dużą swobodę, ale liczymy na zaufanie i lojalność. Musisz wiedzieć, że ci, którzy się od nas odwracają nie kończą dobrze. Ale takich przypadków było niewiele. Ludzie wiedzą, gdzie im dobrze i tu zostają.
Po raz kolejny odpowiedziała jej cisza. 
- Czujesz się samotna, co? Od paru lat nie zawiązałaś żadnej bliższej przyjaźni? Swoją matkę na żywo widziałaś po raz ostatni w dzień, gdy wyjechałaś z Chicago? Potrzebujesz rodziny, Robin. Nie wmawiaj mi, że tak nie jest. Może przyzwyczaiłaś się już do samotności, ale pomysł, czy naprawdę tego chcesz. Ja odpowiem, bo nie jesteś zbyt rozmowną osobą. Nie chcesz. Nie chcesz być sama. A tutaj nie będziesz. Tutaj każdy się zna, nikt nikogo nie ocenia, dbamy o siebie i osłaniamy się w razie zagrożenia. Nigdy nie sądziłam, że ja sama będę tego potrzebować, ale cóż, życie bywa zaskakujące.
Robin po raz pierwszy odwróciła wzrok. Jakby posmutniała. Melanie uznała to za dobry znak.
- Twoja przeszłość... to nie będzie w żaden sposób piętnowane. Wiele z tych dzieciaków robiło to samo, bo uważały się za wyrzutków, którzy nie mogą wieść normalnego życia. Teraz wiedzą, że normalne życie jest do kitu i radzą sobie nie tylko nie gorzej niż ci pospolici Kowalscy, ale i nawet sto razy lepiej. Daj mi szansę, udowodnię ci.
Robin przez chwilę biegała wzrokiem po kafelkach na podłodze, ale później popatrzyła na Melanie. Przyglądała się jej z zastanowieniem.
- Widzę cię pierwszy raz w życiu, dlaczego miałabym ci zaufać?
- Bo potrzebujesz komuś zaufać, Robin. Obiecuję, że nie pożałujesz.
- Co jeśli nie? Będę mogła odejść? Z tego co mówiłaś... to chyba nie.
- To się nie stanie, ale jeśli coś nie będzie ci do końca pasować... cóż, wtedy porozmawiamy i postaramy się to naprawić. SO próbuje wszystkiego, zanim przyjdzie czas na ostateczność.
- Ostateczność... - prychnęła, wiedząc co kryje się za tym słowem.
- Robin – Melanie zawarła w swoim tonie ostrzeżenie. - Jeżeli ktoś staje się zbyt niebezpieczny i nie słucha próśb... wtedy nie ma wyjścia. Naraziłabyś tysiące żyć? Wolisz być odpowiedzialna za śmierć pół miliona osób czy jednego człowieka?
Przez dłuższy czas milczała, myśląc. 
- W porządku.
Została ostatnia z nich. Kiedy Melanie zmierzała w stronę drzwi, nie musiała nawet patrzeć na numer, bo złorzeczenia pod adresem całego świata, były na tyle głośne, że namierzyłby je nawet przygłuchy dziadek z odległości kilkuset metrów.
- Jeśli będziesz tak krzyczeć, zaknebluje cię – powiedziała niby poważnie, a niby na żarty.
- Kim jesteś? Wypuść mnie! Słyszysz?!
Kobieta usiadła i uśmiechnęła się pod nosem. 
- Aż nazbyt wyraźnie.
- Więc proszę, działaj!
- Twój mechanizm obronny jest skierowany w bardzo złym kierunku.
- Mój mechanizm to moja sprawa! Nie zgadzam się by mnie tu przetrzymywano! Masz mnie natychmiast wypuścić! Zadzwonię do mojego adwo-
Nagle poczuła paraliżujący niedowład dolnej części twarzy. Nie potrafiła poruszać ustami. Przerażonym wzrokiem mierzyła nowo-przybyłą, żądając tym samym odpowiedzi.
- Od razu lepiej. A teraz do rzeczy: nazywam się Melanie Hover, bardzo miło mi cię witać w SO, bla, bla, bla... No, zostałaś zrekrutowana. Gratulacje. Wiesz, ja właściwie  nie jestem przekonana, ale zarząd nalegał ze względu na twoja matkę, która miała rewelacyjne wyniki. Chyba liczyli, że odziedziczyłaś trochę tych tajniackich genów i mogą zrobić z ciebie agentkę. Ale to samo mówili o... no zresztą. Nie wiem czy lubisz swoje dotychczasowe życie, czy nie... ale dzisiaj zaczynasz nowe, z pewnością ciekawsze. Pracują dla nas ludzie tacy jak ty, mający przeróżne, niewytłumaczalne zdolności. Może twoje nie są spektakularne... - powiedziała, czytając informacje zawarte w teczce – ale ujdą. Bardziej widziałabym cię jako asystentkę członka zarządu, niż agentkę, no ale to się jeszcze okaże. Możliwości awansu są u nas spore. Co cię jeszcze może zachęcić? Kasa. Otrzymujemy fundusze od rządu, od mniej lub bardziej anonimowych darczyńców, są też procenty od wielu misji, gdzie znajdujemy coś cennego... W każdym razie po paru latach pracy stać cię będzie na willę z basenem i przyzwoite Lamborghini.
Widząc trochę spokojniejsze spojrzenie dziewczyny, postanowiła pozwolić jej mówić. 
Nora przez chwilę kręciła ustami, czując nieprzyjemne kłucie. 
- Coś ty mówiła o mojej matce? - zapytała zła jak osa.
- Że była nasza agentką. Była trochę młodsza od ciebie pracowała tu jakieś... siedem, osiem lat.
- Ale ona nawet... nie ma...
- Czego? - zachęciła ją, w duchu solidnie rozbawiona niewiedzą młodej panny Hunt.
- ...mocy.
- Ma, ma. Najwyraźniej nie czuła potrzeby, by ci o tym mówić.
- Nie czuła potrzeby!? - warknęła. - Jak mogła nie czuć potrzeby!?
Melanie wzruszyła ramionami.
- Porozmawiasz z nią później, teraz zajmujemy się tobą, Elinore.
- Nora. Mam na imię Nora.
- W porządku, jak dla mnie możesz nazywać się nawet i Hermenegilda, ale jestem tu, żeby otrzymać twoją zgodę i zamierzam to zrobić.
- Co jeśli ci się nie uda?
- To nie ja będę miała wtedy przykrą przygodę.
- O co tu w ogóle chodzi? Dlaczego teraz nagle chcecie mnie u siebie, kimkolwiek czy czymkolwiek naprawdę jesteście...?
- To tak przy okazji... Sprowadziliśmy do „Wściekłego Wróbla” Lucy Goodman, a że byłaś w pobliżu, to postanowiliśmy za jednym zamachem złapać dwie rybki. A trafiła się i trzecia. Tak, to był dobry dzień.
Nora cały czas na końcu języka miała kilka pytań, jednak wciąż nie była przekonana czy powinna je zadać. Melanie zauważyła to wahanie i spoważniała.
- Chcesz pogadać o Avery'm?
- Mówił dziwne rzeczy...
- Ale prawdziwe.
Nora zerknęła na nią, z lekko ściśniętymi w zastanowieniu brwiami. 
- To znaczy? Kazałam mu spieprzać zanim dowiedziałam się więcej...
- Lilia Tarasov nie mogła mieć dzieci, chociaż bardzo, bardzo chciała. A ja byłam w ciąży, chociaż było mi to bardzo, bardzo nie na rękę... Twoja matka wpadła na pomysł, więc go zrealizowałyśmy.
Melanie nie wydawała się  być tym jakoś specjalnie przejęta. Jej mina nie wyrażała właściwie żadnych emocji. Za to Nora wyglądała na wstrząśniętą. 
- Ty? Ty jesteś jego... Ty! Co do diabła... A-ale... Lilia była... No jak? Dlaczego? Jak możesz... Wyglądasz maksymalnie na jakieś trzydzieści lat! Kłamiesz.
- Nie. Sugerowałam ci wcześniej, że istnieje parę osób z ciekawymi zdolnościami, prawda? Może wykorzystywałabyś tę wiedzę, dodała dwa do dwóch... Mam, nie chwaląc się, dziewięćdziesiąt trzy lata.
- Okej, okej... - Pokiwała głową, próbując poukładać sobie w myślach nowe informacje. - Powiedziałaś mu dopiero na pogrzebie Lilii. To był serio taki dobry moment?...
- Nora, skończmy ten temat. Porozmawiaj z Avery'm. Powiedział, że jutro przyjdzie sprawdzić co z tobą. Dzisiaj i kilka najbliższych dni przenocujesz w przygotowanym już pokoju. Później dostaniesz mieszkanie. Oczywiście jak już zarobisz, będziesz się mogła przeprowadzić gdzie tylko będziesz chciała, po uzgodnieniu z nami. Ale jeśli masz być koordynatorką, to będziesz pracowała w tym budynku, więc przeprowadzka gdzieś dalej byłaby wielce nie praktyczna.
- Dlaczego nie mogłabym być agentką, tylko jakąś koordynatorką, hm?
- Cóż, to wynika z mojej powierzchownej oceny.
- Jeszcze zobaczymy.
- Zobaczymy. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

1. Got a real good feelin’ something bad about to happen...

Wieczory w barze „u Wściekłego Wróbla” przynosiły najwięcej zysku. O godzinie dwudziestej zaczynali pojawiać się stali klienci, a wychodzili dopiero nad ranem, o ile wcześniej nie wyrzucono ich za awanturowanie się, co było w tym miejscu nadzwyczaj częstym zjawiskiem. 
Ludzie lubili to miejsce. Dla niektórych stanowiło drugi dom, azyl albo przyjemną odskocznię od szarej rzeczywistości. Duży, klimatyczny lokal zawsze gościł ich z całą swoją otwartością i tolerancją. Tam każdy był równy i mógł wyrażać swoje poglądy tak długo, dopóki nie dostał po mordzie od pierwszego mniej wyrozumiałego rozmówcy, jednakże tacy zdarzali się stosunkowo rzadko.
No, trzeba jednak szczerze przyznać, że podstawową zachętą dla klientów tegoż przybytku była łatwa możliwość szybkiej wymiany informacji bądź towaru. 
Na taką właśnie sugestię zareagowała Robin Honeycutt. Potrzebowała pasera, który pomógłby jej sprzedać rzadki egzemplarz Rolexa, którego ukradła kilka dni wcześniej spotkanemu na ulicy starszemu mężczyźnie. 
Nie za wysoka, za to bardzo drobna i szczupła dziewczyna z czarnymi jak smoła włosami usiadła na obrotowym krześle barowym tuż przy ladzie. Bar nie był jeszcze zupełnie zapełniony. Miejsca obok niej pozostawały puste. 
- Co podać? - usłyszała głos barmanki i podniosła wzrok.
- Ja tylko na kogoś czekam, dzięki – odparła i posłała młodej kobiecie najbardziej sympatyczny uśmiech na jaki było ją stać.
- Gdyby co, wiesz gdzie mnie szukać.
Robin skinęła głową, ciekawsko zerkając w kierunku drzwi na zaplecze. Drugi barman powinien pojawić się na nocnej zmianie lada chwila. 
Z nudów rozglądała się po sali, gdzie dopiero zaczynali schodzić się stali bywalcy. Zauważyła też cichą, nie zwracającą na siebie uwagi blondynkę w kącie pomieszczenia. Siedziała sama, nad szklaneczką whisky i chyba sama za bardzo nie wiedziała, co podkusiło ją, by pojawić się w takim miejscu. Jej uwagę zwróciła po chwili inna dziewczyna. Szatynka pewnym siebie krokiem weszła do lokalu, wpuszczając do środka trochę chłodnego, grudniowego powietrza. 
Nie zwalniając się podeszła do baru i poprosiła o tequilę. 
Robin rzuciła jej dyskretne spojrzenie, gdy przybyszka usiadła tuż obok, otrzymawszy zamówienie. Dopiero wtedy zdjęła płaszcz i powiesiła go na oparciu krzesła. 
Robin odnotowała kolejną falę chłodu nadchodzącą od strony drzwi wejściowych, ale nie zawracała sobie głowy analizowaniem twarzy nowego klienta. 
- Wiesz co, właściwie napiłabym się piwa – powiedziała do barmanki, która z zadowolonym uśmiechem złapała za pusty kufel i podstawiła go pod nalewak.
- Spóźnia się? - zapytała na pozór obojętnym tonem, za którym czaiła się chorobliwa ciekawość.
Robin popatrzyła na nią, próbując odczytać prawdziwe intencje. Ruda burza kręconych włosów nadawała jej oryginalny wygląd, co w połączeniu z rumieńcami, spowodowanymi kilkugodzinną pracą za barem, sprawiało, że kobieta sprawiała wrażenie uroczej i szczerze zainteresowanej losem smutnej nieznajomej. 
- Tylko trochę. Dzięki...
- Do usług. A dla ciebie coś więcej? - zwróciła się do szatynki, która praktycznie nie dawała oznak życia, gapiąc się w szklankę. Gdyby nie to, że raz po raz przesuwała naczynie po podkładce, barmanka uznałaby ją za pogrążoną we śnie.
Dziewczyna podskoczyła w miejscu, budząc się ze skomplikowanych rozmyślań. Zaraz potem jednym haustem dokończyła swój trunek.
- Jeszcze raz to samo. A później zobaczymy – powiedziała.
- Zły dzień?
- Dekada. Zła dekada – westchnęła, siląc się na smutny uśmiech, który po kilku sekundach nabrał trochę życia. - Ale nie ma tego złego, czego nie może naprawić moja przyjaciółka tequila.
- Lubię swój tok myślenia. Może zostawić ci butelkę, kochanie, hm?
- Fantastyczna inicjatywa – zgodziła się, nalewając sobie kolejną porcję.
Nie zdążyła nawet odstawić jej na ladę, kiedy obok pojawił się blond włosy młodzieniec. Z wyzywającym uśmieszkiem usiadł obok niej, nawiązując kontakt wzrokowy. Nie przerywając go, przesunął w kierunku nieco zirytowanej barmanki banknot o niemałym nominale i wyszeptał:
- Poproszę mocnego drinka dla tej ślicznotki.
- Jestem mężatką – odpowiedziała bezbarwnym tonem, zupełnie zbijając z tropu młodego zdobywcę.
Chłopak przez kilka sekund analizował fakty, kiedy ona beznamiętnie upiła łyk z pełnej do połowy szklanki, a potem ewakuował się, by szukać szczęścia w innej części baru. 
- Wcale nie jesteś mężatką -  powiedziała Robin, zwracając na siebie uwagę nieznajomej i barmanki. Obydwie patrzyły na nią z lekko uniesionymi brwiami. - Sorki, po prostu... nie wyglądasz na taką.
- Tak? To trzeba dostosować się do odpowiednich wymogów wizualnych? Abstynentka po trzydziestce, w spódnicy za kolano, z dziecięciem wiszącym u szyi jak małpiatka?
- Rozumiem, nie moja sprawa – Robin uśmiechnęła się przepraszająco i odwróciła się głowę, ale tamta nie zamierzała odpuścić. Przysunęła się bliżej, razem ze szklanką i butelką.
- Nie, nie. To ciekawe, wiesz, jak ludzie oceniają po pozorach. Uwielbiam to! Tak wiele można o tobie powiedzieć nawet cię nie znając. Kim jesteś? Powiedziałabym, że spragnioną uwagi dziewczynką, która wtyka nos w nieswoje sprawy, bo pragnie uwagi. Co? Rodzice cię nie kochali? Nie masz przyjaciół? Uciekłaś z domu? - mówiła szybko i nakręcała się coraz bardziej.
Robin tylko westchnęła, lekko się uśmiechając. 
- Coś w tym stylu – odpowiedziała ani trochę nie zasmucona.
Tamta dziewczyna powoli wypuściła z płuc powietrze, wyciszając się. 
- Przepraszam, nie powinnam była... - szepnęła cicho, a potem nieśmiało podniosła wzrok. - Zwykle nie gadam z ludźmi poznanymi w takich barach, ale co mi tam. Jestem Nora. - Wyciągnęła rękę, którą Robin szybko i energicznie uścisnęła.
- Mam na imię Robin i uciekłam z domu kiedy miałam siedemnaście lat. Lubię obserwować ludzi i oceniać ich, przyznaję się bez bicia. Ale nie jestem zbyt surowym sędzią – odparła z przymrużeniem oka.
- Więc co jeszcze o mnie powiesz, hm?
- To, że wyglądasz jak chodzące nieszczęście. Ta dekada była aż tak tragiczna?
- Cóż... poprzednia była lepsza. Mogę się pocieszać tym, że inni mają gorzej. To straszne, ale takie prawdziwe!
- Nie gadaj... To zawsze działa!
- Jesteśmy okropne... - Nora jęknęła, chowając twarz w dłoniach i cicho się śmiejąc.
- E tam, wszyscy tak robią. Tacy są ludzie.
- Chyba tak. Tak czy inaczej, co tu robisz, Robin? Często bywasz w takich wysokiej klasy obiektach kulturalnych?
- Taka ze mnie intelektualistka, co zrobić. - Wzruszyła ramionami. - A ty?
- Mam się spotkać z moim starym kumplem. Nie widzieliśmy się parę lat i... to trochę dziwne. Dziwne uczucie. Kiedyś byliśmy nierozłączni, mówiliśmy sobie wszystko i marzyłam, żeby był moim bratem, bo tak go traktowałam. A on mnie jak swoją młodszą siostrzyczkę. W sumie nawet lepiej, bo ani razu się nie biliśmy – mówiła, nostalgicznie się uśmiechając - a od trzech lat nie zamieniliśmy jednego słowa. To znaczy aż do zeszłego tygodnia. Napisał do mnie na facebooku, kiedy dowiedział się, że znowu jestem w Nowym Jorku i zaproponował spotkanie. Nie wiedziałam nawet, że ciągle tu jest. No wiesz, kiedyś to on wyjechał bez słowa. Boże, przepraszam, że cię tym zanudzam. Chyba ja też nie mam przyjaciół... - parsknęła śmiechem, który przeistoczył się w teatralne chlipanie.
- Sama zapytałam. - Robin odpowiedziała rezolutnie i z uśmiechem, chcąc trochę ją pocieszyć. - Co to za kumpel?
- Pracuje tutaj, chyba jako barman. Z resztą, co innego mógłby tu robić...
- Pracuje? Oh... - Pokiwała głową, zastanawiając się nad tym, czy warto użyć tej znajomości. Postanowiła, że poczeka na dalszy rozwój wypadków, co nastąpiło w miarę szybko, bo drzwi od zaplecza otworzyły się nagle i z hukiem uderzyły o stojącą za nimi szafkę z kolekcją alkoholi.
Czarnowłosy i czarnooki chłopak opatulony w skórzaną kurtkę wszedł do środka zacierając ręce. 
- Aniya... błagam o wybaczenie – zwrócił się do rudej w dramatycznej pozie. Dziewczyna tylko wywróciła oczami i odrzuciła swój fartuszek na krzesło, na którym siedziała, gdy miała chwilę przerwy.
- Po prostu rób swoje, a ja idę do domu. Mój kot umiera przez ciebie z głodu – powiedziała poważnym tonem, a wychodząc uderzyła go w ramię.
Chłopak zadowolony z efektu odwiesił kurtkę na wieszak i wzrokiem ogarnął salę. Wtedy napotkał na  niepewne spojrzenie Nory. 
Przez chwilę stał jak wryty, dopiero po chwili obudził się, kiedy usłyszał „no chodź tu” ze znacznie mniejszej odległości niż powinien. Nora szła w jego kierunku, sprawnie omijając kant lady i rzuciła mu się na szyję. Bez wahania przytulił ją do siebie z cichym westchnieniem ulgi. 
- Nie byłem pewien czy się pojawisz – wyznał szczerze, kiedy puściła go i odsunęła, by lepiej się mu przyjrzeć.
- „Nie byłeś pewien”, Tarasow? Gdybym była w gorszym humorze zdzieliłabym cię za taką niewiarę we mnie.
- Cudownym zrządzeniem losu, jesteś już trochę pijana, Hunt.
- Masz szczęście – odparła z lekko kpiącym uśmieszkiem. Niespiesznie wróciła na swoje miejsce. - Nie zmieniłeś się aż tak bardzo – oceniła po chwili analizowania jego twarzy.
- Ty  też, Hunt. Ty też.
- W ogóle to poznaj Robin!- Nora przypomniała sobie o nowej koleżance w momencie gdy ta powoli sączyła swoje piwo, starając się znaleźć w tym zajęcie odpowiednie do niewinnego podsłuchiwania rozmowy. Kiedy usłyszała swoje imię zakrztusiła się i chwilę zajęło jej dojście do siebie. Nora cierpliwie poklepywała ją po plecach.
- H-hej – powiedziała z przerwą na pojedyncze kaszlnięcie, co pewnie nie wypadło jako powitanie roku. Niezrażona uśmiechnęła się do barmana swoim najlepszym uśmiechem, na co on odpowiedział tym samym.
- Jestem Avery – powiedział. - Długo się znacie?
- Jaasne, jakieś piętnaście minut – odpowiedziała, siląc się na powagę i porozumiewawczo zerkając na Norę, która przyjmując podobny wyraz twarzy kiwała głową.
- Cała wieczność – dodała.
- W porządku, drogie panie. - Avery Tarasov wyjął spod lady trzy kieliszki, do których nalał wódki. Dwa z nich podał dziewczętom, trzeci złapał osobiście. - W takim razie za przyjaźń – wzniósł toast.
- Przepraszam... - usłyszeli nieśmiały, dziewczęcy głosik i w tej samej chwili popatrzyli w stronę blondynki, którą wcześniej Robin zauważyła samą przy stoliku w kącie lokalu. - Chciałam uregulować rachunek... - Na jej twarzy błądził niepewny, uprzejmy uśmiech.
- Oczywiście, kwiatuszku, zaczekaj chwilę – Avery zajął się kasą, jednak Robin i Nora wciąż przyglądały się skromnie ubranej klientce, która bardzo odbiegała wyglądem od reszty tutejszych gości.
- Wyglądasz jakbyś potrzebowała jeszcze co najmniej trzy razy tyle... - powiedziała Robin w jej kierunku.
Blondynka wydawała się zaskoczona, ale już po chwili znów przyjęła neutralną minę sympatycznej nieznajomej. 
- Myślę, że już mi wystarczy.
- Gówno prawda – prychnęła Nora i posadziła ją na krześle obok siebie. - Kochana, trafiłaś pod właściwy adres. Możesz się zwierzyć i się upić, a my dotrzymamy ci towarzystwa! - zawołała wesoło.
Dziewczyna patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, kurczowo zaciskając obie dłonie na torebce. Jednakże szybko poluźniła uścisk i cichutko westchnęła, na chwilę odwracając wzrok ku podłodze. 
- W porządku... - odpowiedziała ledwie dosłyszalnie.
- Dobry początek – Nora położyła dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęła się szeroko. - Mam na imię Nora, a to jest Robin.
- Lucy.
- Kocham to imię! - wyrwała się Robin, trochę naruszając przestrzeń osobistą Nory, żeby w ogóle przebić się do nowo poznanej. Siedziała dalej i ledwo słyszała jej słowa.
Po kilku kolejkach brandy i tequili zaczęła się otwierać. 
- Opuściłam dom kiedy miałam osiemnaście lat, Nate był o rok starszy. Tak bardzo bałam się powiedzieć o tym rodzicom, że nie potrafiłam stanąć z nimi oko w oko. Zostawiłam list w kuchni, a o trzeciej trzydzieści nad ranem wyjechaliśmy do San Francisco.
- Jej, to jest naprawdę świetne! - Robin popatrzyła na Lucy z nieukrywanym zachwytem.
- Totalnie – przyznała Nora – ale też smutne, że musieliście uciekać, żeby być razem...
- Było ciężko. Było jeszcze ciężej kiedy zaszłam w ciążę i urodził się Kurt, ale byliśmy nawet szczęśliwsi. Nie wiem czy wiecie jak to jest, ale... nie da się tego opisać... - blondynka kontynuowała z uśmiechem. - Jest dla mnie całym światem.
Dotknęła pozłacanego wisiorka z kształcie serca. Łagodnym ruchem otworzyła go, by pokazać dwa zdjęcia, które znajdowały się w środku. 
- To jest Kurt, a to Nate – przedstawiła chłopca z ciemnymi włosami oraz swojego męża, postawnego blondyna.
- Musicie być cudowną parą.
- Byliśmy – powiedziała próbując utrzymać uśmiech, ale nie udawało się jej to do końca. Zamknęła serduszko powoli, bez pośpiechu, patrząc w dół, by nie ukazywać łez, ale nie dała rady. Pociągnęła nosem i zacisnęła usta w cienką linię, jednak i to nie pomogło.
- Lucy...? -  Robin zwróciła się do niej wyraźnie zmartwiona. Nora złapała blondynkę za rękę. - Co się stało? Dlaczego płaczesz...
- Był żołnierzem... Służył na bliskim wschodzie... Dwa lata temu, w Iraku... Cały jego pluton dostał się w ręce wroga, to była zasadzka... o-oni nie mieli szans...
- Boże... - Nora natychmiast zeskoczyła z krzesła by objąć Lucy, która rozpłakała się już na dobre. - Kochanie, tak nam przykro... Nie wiedziałyśmy, może nie powinnyśmy tak wypytywać... - Zerknęła na Robin, która była równie przejęta.
- N-nie... właściwie to wam dziękuję... Rzadko o tym mówię, ale jeśli już dam radę t-to później jest lepiej... - Kolejne pociągnięcie nosem. - Dziękuję... - Lucy posłała obydwu dziewczętom pełne wdzięczności spojrzenie.
- A twój synek, Kurt, ile ma lat? Jest uroczy – Nora próbowała zmienić temat. - Wygląda jak aniołek. Czy to tylko tak do zdjęcia, co? - Uśmiechnęła się, ciągle trzymając Lucy w delikatnym objęciu.
- Sześć. Ma sześć lat – odpowiedziała, unosząc kąciki ust i jednocześnie ścierając łzy dłonią z zaczerwienionych policzków. - Jest moim skarbem, najcenniejszym na świecie.
Robin sączyła piwo, od czasu do czasu zerkając na dziewczyny, które omawiały już całą przyszłość małego chłopca. Nie przepadała za dziećmi, więc nie angażowała się w rozmowę. Podniosła wzrok, by skrzyżować spojrzenia z Avery'm. Chłopak zbliżył się wtedy do lady i oparł się o nią z zadziornym uśmieszkiem. 
- Nie mogę pozwolić damie się nudzić – wyszeptał.
Chociaż w lokalu panował już zgiełk, a podpici kibice krzyczeli przed ekranem telewizora wiszącego na ścianie kilka metrów dalej, Robin doskonale słyszała każe wypowiedziane przez Avery'ego słowo. Był na tyle blisko, że mogła bez wysiłku zdmuchnąć mu spod oka zabłąkaną rzęsę.
- Jestem otwarta na propozycje – odpowiedziała, subtelnie naśladując jego niski ton głosu.
- Chciałabyś zwiedzić zaplecze? - zapytał, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.
- Skąd wiesz?
Udała zaskoczoną, a później zgrabnie zeskoczyła z krzesła i mijając pochłonięte rozmową koleżanki ruszyła w kierunku wejścia za bar. Avery w szarmanckim geście otworzył dla niej drzwi, a później szybko rozejrzał się po sali. Każdy zajęty był sobą i nie wyglądało na to, by barman był im potrzebny przez najbliższe kilka minut. A jeśli tak... to sobie poczekają. 
Ledwie przekręcił kluczyk w zamku, a Robin z cała swoją siłą przysnęła go twarzą do ściany, dociskając nóż, który wcześniej wyjęła z wysokiego buta, do szyi chłopaka. 
- Co jest? - wymamrotał, chociaż przeszkadzało mu w tym jego aktualne położenie.
- Jesteś paserem, Avery. Czy twoja przyjaciółka o tym wie?
Przez chwilę milczał, próbował odwrócić głowę, ale nie udało mu się. Po chwili westchnął. 
- Czego chcesz?
- Możemy nawiązać krótkoterminową współpracę. Mam coś do opchnięcia, ale nikogo tu nie znam. Jestem przejazdem. Usłyszałam o tobie jeszcze w Filadelfii.
- Cóż, moja sława mnie wyprzedza...
- Nie jestem pewna, czy to dobrze, biorąc pod uwagę ostrze na twoim gardle.
- Moglibyśmy spekulować. Ale wiesz co? Pomogę ci.
- Dajesz słowo? Macie tutaj kodeks, prawda?
- Ta, mamy. Obiecuję, kochanie, tylko odpuść sobie te popisówkę.
Robin przez kilka sekund nie ruszała się z miejsca, aż w końcu szybkim ruchem odsunęła się od barmana. Wąski korytarz, gdzie się znajdowali, pozwolił mu na natychmiastową reakcję. Avery wybił jej z ręki nóż, jednocześnie odwdzięczając się dziewczynie tym samym, czym ona zaskoczyła go przed momentem. 
Wgniatał ją w ścianę całym ciężarem ciała, z tą drobną różnicą, że stali twarzą w twarz. Nie mogła znieść tego uśmieszku. 
- Przecież cię puściłam – wycedziła przez zęby.
- To nie znaczy, że ja puszczę ciebie.
Z narastającą złością i frustracją z powodu swojej bezsilności, odnotowała jego badawcze spojrzenie, które z jej oczu zjechało na usta, a później jeszcze niżej. 
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć – powiedział nagle, na nowo nawiązując kontakt wzrokowy.
- Ty pierwszy dałeś się podejść – odparła, czując się trochę pewniej. Nie zrobiłby jej krzywdy. Za długo się z nią bawił. 
- Nikt nie jest idealny... 
Kciukiem delikatnie pogłaskał ją po policzku. Robin nie mogła dłużej udawać, że zupełnie się jej to nie podoba. Lekko się rozluźniła, a z ust mimowolnie dobiegło ledwo dosłyszalne westchnienie. 
- Co chcesz sprzedać? - zapytał.
- Wewnętrzna lewa kieszeń kurtki.
Zaintrygowany przeniósł rękę ze ściany obok jej głowy do poły czarnej kurtki. Nie zawracał sobie głowy trafieniem od razu w odpowiednie miejsce. Po kilku sekundach wyjął srebrny zegarek i uniósł brew, będąc pod niewątpliwym wrażeniem.
- Może za szybko cię oceniłem, kwiatuszku. - Uśmiechnął się pod nosem, oglądając rolexa. - Biorę dwadzieścia procent – dodał przy okazji.
- Piętnaście.
Podniósł na nią wzrok zaskoczony pewnością siebie i determinacją dziewczyny. 
- Niech stracę. Umowa sto-
Nie dokończył zdania. Obydwoje podskoczyli w miejscu, gdy usłyszeli serię strzałów dobiegających z sali. Po krótkim szoku, Avery natychmiast otworzył drzwi. 
Trzy postacie, ubrane w czarno-zielone kombinezony trzymały karabiny. Jeden stał przy wejściu, dwaj pozostali ustawili się po bokach sali. Wszyscy klienci padli na ziemie, z rękoma na karku, z paniką w szeroko otwartych oczach. Jeden z nich nagle wstał, poderwał się do biegu w stronę toalety, ale ledwo zrobił dwa kroki, gdy pocisk trafił go w plecy, na wysokości serca. Człowiek nie miał szans. Słychać było piski żeńskiej części klienteli i bluzgi pod adresem zamachowców, ze strony panów.
Avery miał tylko chwilę, by zobaczyć co się dzieje, ale okazało się, że dostał od losu o wiele za mało czasu. Stojący przy drzwiach wymierzył w niego i strzelił. 
Wtedy czas się zatrzymał. Naprawdę. 
Avery czul to wyraźnie, ale nie potrafił opisać związanych z tym emocji. Wszystko wokół zamarło, zupełna cisza, zatrzymany obraz. Poczuł jedynie mocne szarpnięcie w dół, a kiedy upadł na podłogę, czas znowu ruszył z kopyta. 
Robin opadła na niego ze strużką krwi wyciekającą z nosa. Zmazała ją rękawem, ciężko oddychając. Chłopak chciał zapytać, co się właśnie stało, ale usłyszał szybkie kroki w stronę lady i pociągnął dziewczynę w bok. Znajdowała się tam wnęka, gdzie mogli się ukryć.