czwartek, 10 grudnia 2015

2. You can drop an anchor

Kiedy trzej uzbrojeni żołnierze wtargnęli do środka, Nora pociągnęła Lucy za rękę na podłogę, jednocześnie przewracając okrągły stolik, by zrobić z niego prowizoryczną fasadę. To uratowało je przed natychmiastowym pojmaniem i dało im trochę czasu do namysłu.
- Co się dzieje? - wystraszona Lucy kuliła się jak tylko mogła.
- Nie wiem, ale nie martw się. Wyjdziemy z tego...
Jeden z żołnierzy strzelił do człowieka uciekającego w stronę toalety. Obydwie dziewczyny widziały to z bliska. Widziały także kałużę krwi, która z każdą sekundą rosła pod martwym ciałem. Blondynka zamknęła oczy, próbowała uspokoić drżenie rąk i kołatanie serca. 
Napastnicy zostali ostrzeżeni przed unikalną mocą Lucy Goodman, ale nawet to nie pomogło im w chwili, gdy musieli mierzyć się z jej iluzjami podczas tej misji rekrutacyjnej. 
Każdy z nich zobaczył przed sobą inny świat – piękny i idealny... Każdy z nich trzymał w dłoni oszroniony kufel pełen najlepszego piwa. Każdemu objawił się najnowszy model mercedesa, do którego kluczyki trzymała, idąca w ich kierunku top modelka. 
Wokół panowała martwa cisza. 
Avery, dotąd razem z Robin wciśnięty we wnękę pod barem, zaczął czołgać się w kierunku sali. Dziewczyna złapała go za ramię i wcisnęła mu w skórę paznokcie, jednocześnie przybierając morderczą minę. Zrozumiał, ale nie zamierzał się poddawać. 
- Co, do cholery, robisz?! - szepnęła wzburzona.
- Muszę ją znaleźć, to nie miało tak wyglądać!
- Kogo? Norę? Nic jej nie będzie, ogarnij się.
- Oni są tu po nią. Po nią i blondynę. To przeze mnie...
Jego mina wskazywała na silne poczucie winy, ale Robin nie potrafiła tego zrozumieć. Patrzyła na chłopaka ze ściśniętymi brwiami. 
- Jak to?.. - zapytała po chwili.
Nie odpowiedział. Nerwowo zerkał to na nią, to na drzwi, próbował dojrzeć, co dzieje się na ladą,.
Lucy patrzyła na żołnierzy znad krawędzi stolika. Ledwo stali na nogach, kołysając się w przód i w tył, jakby właśnie ucinali sobie drzemkę. 
- Teraz musimy uciekać – powiedziała, łapiąc Norę za rękę.
Obydwie niepewnie podniosły się, a brak reakcji ze strony żołnierzy upewnił je w przekonaniu, że mogą bezpiecznie ewakuować się z lokalu. Nie domyśliły się jednak, że cała ulica została zamknięta i obstawiona takimi samymi uzbrojonymi typkami w czarno-zielonych kombinezonach. Kiedy tylko otworzyły drzwi, stanęły oko w oko z całą armią. 
Później widziały już tylko czyjeś oczy. Niezwykłe, bo fioletowe. 

*

Nora budziła się długo i w ogromnych bólach. Nie potrafiła poprawnie określić źródła dopóki nie otworzyła oczu. Znajdowała się w sterylnej, białej sali szpitalnej i podłączona była do dziwnej aparatury. Przez kroplówkę do lewej ręki przetaczano jej niebieskawy płyn. Pomyślała, że to jest właśnie powód jej cierpienia i ogólnego otępienia umysłu. 
Dopiero po kilku sekundach zarejestrowała obecność innego człowieka. Przykryty cienkim kocem Avery smacznie spał na fotelu w kącie niedużej salki. 
- Hej... - szepnęła, jednak suchota w gardle nie pozwoliła jej być dostatecznie głośną, by zwrócić na siebie uwagę chłopaka.
Rozejrzała się i zauważyła szklankę z wodą na stoliku koło głowy. Chciała ją chwycić, jednak nie potrafiła kontrolować swojego ciała tak dobrze, jak wcześniej i strąciła naczynie na posadzkę, rozbijając je na drobne kawałeczki. 
Przynajmniej poskutkowało...
Avery natychmiast otworzył oczy i spotkał spojrzenie Nory. Przeczesał dłonią włosy, wstając i schylając się, by wyzbierać szkło. 
- Czemu jestem w szpitalu...? - szepnęła wciąż osłabiona.
- To nie do końca szpital...
Odłożywszy kawałki na stolik, przysiadł obok niej na łóżku. Z rzadka zerkał na nią, chociaż ona nie spuszczała z niego wzroku nawet na sekundę. 
- Jesteś w szpitalnym skrzydle... w takim niby biurowcu na Manhattanie... Ale nie bój się, nie chcą ci zrobić krzywdy.
- To byli ci...
- Ci z baru? Tak...
- Uciekłyśmy... ale tam za drzwiami czekało ich więcej... ja... nie pamiętam co się stało...
- Tiaa, jeśli o to chodzi... - Nerwowo wyłamywał kostki w dłoniach. - Mogła trochę przesadzić, kiedy próbowała pozbawić was przytomności. To znaczy blondyna jest cała, ale ty miałaś mniej szczęścia. Wyjdziesz w tego, Hunt. Jeszcze dzisiaj.
- A-ale... kto? Kto próbował...? Czemu?
- Eh... No ona... ta moja... moja matka...
Nora nagle ścisnęła brwi. 
- Avery, nie wiem co podają mnie, ale tobie też wcisnęli świństwo. Lilia nie żyje od paru lat... Byłeś na pogrzebie. Po czym uciekłeś bez słowa... ale nie gniewam się za to. 
- O to chodzi. Wtedy się dowiedziałem.
- Człowieku, co się tutaj dzieje? O czym nie wiem? Dlaczego tu jestem?! - warknęła, czując się coraz gorzej, ale za to bardziej świadomie.
- Ona przyszła na pogrzeb i powiedziała mi. Nie chciałem uwierzyć, ale zrobiłem badania. Trzy razy... Lilia nie była moją prawdziwą matką, adoptowała mnie.
Odwrócił wzrok, nie chcąc by Nora widziała wtedy jego twarz. Za każdym razem gdy o tym myślał czuł zbyt duży natłok emocji i zwykle nie potrafił sobie z tym poradzić po męsku. Wciąż było zbyt wcześnie. 
Poczuł jej dłoń na swojej i odważył się popatrzeć w jej oczy. 
- Nie powiedziałeś mi.
- Nie... Musiałem się z tym uporać sam.
- Kim ona jest?
- To materiał na całą powieść... ale w skrócie... jest jak ty, wiesz? Ma te zdolności. Tylko inne, o wiele bardziej... wow. Takie... wow. Pracuje dla tych, do których należy cały ten biurowiec. To taka organizacja, w której pracują tacy jak wy.
- Nie mam żadnych zdolności – warknęła, próbując zachować neutralny ton, ale raczej się jej to nie udało.
- Masz, masz, Hunt. Powiedziałem jej o tobie i dlatego to wszystko.
- Co!? Przez ciebie... ci żołnierze... Boże! Avery!
- Hej, hej! - Uniósł dłonie w geście niewinności. - Nie denerwuj się, bo będziesz miała zmarszczki i posłuchaj przez chwilę... oni są w porządku. Po prostu, no, nie mogą tego tak zostawić. Wszystko będzie dobrze.
- Jak mogłeś... - Pokręciła głową z niedowierzaniem, a w jej oczach stanęły łzy. - Jak, parszywy kretynie, mogłeś mi to zrobić... Wyjdź!
- Ale Nora...
- WYJDŹ! - przerwała mu, zaciskając dłonie w pięści. - Nie chcę cię więcej widzieć!
Chłopak szybko podniósł się na równe nogi, ale jeszcze przez chwilę stał przy jej łóżku, licząc, że zmieni zdanie. Gdy to się jednak nie stało, westchnął sobie cicho i wyszedł, w drzwiach mijając się z lekarzem, trzymającym wypis. 

*

Lucy była przetrzymywana w bardzo małym, kwadratowym pokoiku bez okiem. Siedziała przy stoliku, sparaliżowana jakimś specyfikiem. Nie mogła się ruszyć. Cały czas gapiła się na drzwi, które znajdywały się idealnie naprzeciwko niej. W szparze pod nimi widziała jasne światło, takie samo jakim emanowała mała lampka, gdzieś za jej plecami. 
Bała się. 
W jej życiu było już wiele momentów, kiedy umierała ze strachu, paniki czy zmartwienia, ale samotny pobyt w tym pomieszczeniu... bez możliwości ruchu... to wydarzenie plasowało się na szczytowej części listy. 
Do pokoiku wtargnęła jakaś kobieta. Była ubrana na czarno, brązowe włosy spięła plastikową klamrą. Lucy nie mogła zobaczyć jej twarzy, dopóki ta nie usiadła na krześle po drugiej stronie stołu. 
Pierwszym co rzucało się w oczy były... no właśnie, jej oczy. Kobieta posiadała niezwykłe, fioletowe tęczówki. 
- Melanie Hover – przedstawiła się, kładąc przed sobą teczkę z aktami. - Wiesz dlaczego tu jesteś?
- Nie... - szepnęła, nie mogąc pokręcić głową, co zamierzała wcześniej uczynić.
- Nie zrobiłaś nic złego. Taka się urodziłaś i nie miałaś na to wpływu – kobieta podjęła się monologu, który chyba wyjątkowo ją nudził. Wyglądała jakby mówiła to już po raz setny tego dnia. - ale nie możesz tak po prostu chodzić po ulicy, chociaż uwierz mi, gdyby to ode mnie zależało, puściłabym cię wolno. - Otworzyła teczkę, niespiesznie zabierając się do przeglądania zawartych tam kartek. Strona za stroną, wodziła wzrokiem po literkach, od czasu do czasu wzdychając, albo poprawiając niesforny kosmyk, który wciąż uciekał w kierunku jej bladej twarzy.
- Jesteś pielęgniarką, matką, córką... Nie ma się do czego przeczepić. - Uśmiechnęła się ciepło, a potem nagle spoważniała, zamknęła teczkę i oparła się wygodnie, krzyżując ręce. - Ale potrafisz tworzyć iluzje. Jesteś w tym piekielnie dobra. Mieliśmy tam w barze mały podgląd, musieliśmy się upewnić. Teraz ci nie odpuszczą, kochanie. Przykro mi.
- Nie mogę tutaj zostać. Proszę, wypuście mnie... - Słone łzy popłynęły po policzkach dziewczyny, która gdyby mogła, pewnie trzęsła by się nie gorzej niż galaretka.
- Twój syn jest bezpieczny. Twoi rodzice zajmą się nim trochę dłużej niż było to w planach.
- Trochę...?
- Trochę. Widzisz, mówimy tutaj albo o kilku dniach, albo o kilku tygodniach... albo muszę cofnąć te słowa i powiedzieć, że już nigdy nie będziesz mogła tam wrócić.
- Dlaczego to robicie?... - Ledwo widziała, przez zaszklone oczy. - Nie zrobię nic, nie będę... nie będę... tylko błagam, wypuście mnie, błagam...
- Lucy... Eh, wiedziałam, że się nie nadajesz – westchnęła, zmieniając postawę ciała. Jej twarz nieco się rozluźniła, a jeśli dobrze się przypatrzeć, w jej oczach można było by dostrzec współczucie. - Nie jesteś materiałem na agentkę, ale nie masz wyjścia. Nie będę bawić się w te głupie gierki, jakich oczekuje zarząd. Postawię sprawę jasno. Zrezygnujesz z pracy w szpitalu, od dzisiaj jesteś naszym człowiekiem. Nie sądzę, żebyś była zdolna do wyjazdów w teren, ale możesz się przydać na wiele innych sposobów. Sekretarka, koordynatorka... chociaż to też niekoniecznie, ale... o! Przypiszemy cię do skrzydła medycznego i wszyscy będą szczęśliwi.
- Chcę tylko wrócić do domu...
- Wrócisz, kiedy będziesz godna zaufania. Oni nie mogą wypuścić kogoś z twoją mocą ot tak. Musisz to zrozumieć. I zrozumiesz, kiedy się przyzwyczaisz.
- Lubię moje życie, nie chcę niczego zmieniać, do niczego się przyzwyczajać...
- Polubisz nowe życie, kiedy otrzymasz pierwszą wypłatę. - Melanie uśmiechnęła się lekko. - Mówimy tutaj o sumie, dzięki której będziesz mogła zabierać swojego syna na wakacje do egzotycznych krajów, a nasza organizacja załatwi dla was dobry hotel i masę atrakcji. Wiele można o nich powiedzieć, ale o swoich ludzi dbają.
Widząc subtelną zmianę w wyrazie twarzy Lucy, Melanie kontynuowała.
- Masz pieniądze żeby posłać go do dobrej szkoły? Żeby kupować mu na gwiazdkę to, o czym marzy? Nawet jeśli się starasz, musisz brać nadgodziny. Mały ma z tobą coraz mniejszy kontakt, czyż nie?
Lucy posmutniała, opuściła wzrok na blat stołu. 
- Nie myśl o tym jak o karze, ale jak o szansie. Przydzielimy ci mieszkanie w hotelu po drugiej stronie ulicy, tam mieszka większość naszych agentów. Wprowadzisz się tam z...- zerknęła do akt – z Kurtem i obiecuję, że nie zabraknie wam niczego. Nie będziesz musiała ograniczać kontaktów zresztą rodziny, ale nie możesz mówić im o SO. W ich mniemaniu masz nadal pracować w szpitalu, a na nowe mieszkanie masz pieniądze dzięki spadkowi po ciotce twojego męża. Czy to jasne?
Lucy przez chwilę milczała, nie podnosząc wzroku, analizując jej słowa i w myślach nakreślając listę plusów oraz minusów. 
- Tak...
- Za chwilę przyjdzie tu jeszcze jakiś gościu, który dokładnie ci wszystko wyjaśni. Nie jesteśmy źli, ale musimy robić, to co musimy – powiedziała, wstając, po czym cicho westchnęła. - Mam przed sobą jeszcze dwie takie rozmowy. Spotkamy się wieczorem na kolacji, ktoś pokaże Ci drogę, kiedy już ulokujesz się w tymczasowym pokoju.
Kiedy tylko wyszła, Lucy na nowo zaczęła czuć swoje ciało. Przeszkadzało jej niemal niemożliwe do zniesienia mrowienie, ale i to wkrótce ustało. Mogła się wreszcie wypłakać.
Tymczasem Melanie Hover spacerowym krokiem przemieszczała się po wąskim korytarzu. Na długiej ścianie znajdowało się dziesięć par drzwi, rozmieszczonych co kilka metrów. Na każdych z nich zamontowano numerek. Każe z nich prowadziło do takiego samego pokoiku jak ten, z którego wyszła przed momentem. 
Nacisnęła klamkę do „szóstki” i weszła do środka, od razu napotykając groźne spojrzenie niebieskich oczu, lekko przysłoniętych przez czarną grzywkę. Dziewczyna nie odezwała się słowem, kiedy Melanie zajęła miejsce naprzeciwko niej. 
- Nazywam się Melanie Hover, witaj w SO - rozpoczęła obojętnym tonem i zabrała się do czytania akt. - Robin Lee Honeycutt. Szczerze mówiąc... jesteś dla nas absolutną niespodzianką. Nie wiedzieliśmy, że jesteś obdarzona taka mocą, ani że w ogóle mocą... Avery miał cię ukryć, kiedy stało się jasne, że szybko nie wyjdziesz.
Kobieta zerknęła na nią, ale wyraz jej twarzy się nie zmienił. Ostre, czujne spojrzenie, utkwione w fioletowych tęczówkach Melanie. 
- Nie tak trudno było znaleźć coś na twój temat. O wiele łatwiej, niż byś tego chciała. W każdym razie nie możesz odmówić mojej propozycji. Nie tylko dlatego, że... naprawdę nie możesz. Ale też dlatego, że jest fantastyczna.
Kolejne zerknięcie znad papierów. Robin wyglądała jak zaklęta przez czarnoksiężnika. 
- Wiesz co teraz z tobą będzie?
Nadal zero odzewu.
- Od dzisiaj twoje życie się zmieni. Na lepsze. Zamieszkasz w przyjemnym mieszkanku w hotelu po drugiej stronie ulicy, kilka razy w tygodniu przyjdziesz na trening czy lekcję. Twoje miesięczne wynagrodzenie pozwoli ci żyć na całkiem niezłym poziomie, a i zostanie coś, żeby przesłać mamusi. Od czasu do czasu zdarzy się misja, z pewnością będziesz miała okazję wykorzystać swoje zdolności, także te... które wykorzystałaś, by trzy dni temu zwinąć zegarek mojemu szefowi, ale nie martw się, nie powiem, że to ty. Mam co do ciebie wielkie plany, Robin.
Kiedy po raz kolejny popatrzyła na dziewczynę, znowu nie dostrzegła zmiany. Cichutko westchnęła, ale nie była to oznaka zirytowania, a raczej znak, że skończyła pewną część monologu, który zaplanowała. 
- Jesteś wrogo nastawiona i to rozumiem. Wielu naszych agentów siedziało tu kiedyś z taką samą miną, a dzisiaj wiodą pełne przygód życie, co i rusz wyjeżdżając na Kajmany czy Hawaje. Są szczęśliwi, mają możliwości, o których kiedyś nawet nie marzyli. Pytaj o co chcesz.
Ale Robin nie zapytała. Patrzyły na siebie w ciszy przez kilka sekund, obydwie zbyt silne i zdeterminowane, by odwrócić wzrok i dać drugiej wygrać ten pojedynek. 
Melanie uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie. 
- Lubię cię, Robin. Nadajesz się. Widzę to – powiedziała. - Chyba trochę cię korci, co? I dobrze, bardzo dobrze. Nie pożałujesz. Dajemy ci dużą swobodę, ale liczymy na zaufanie i lojalność. Musisz wiedzieć, że ci, którzy się od nas odwracają nie kończą dobrze. Ale takich przypadków było niewiele. Ludzie wiedzą, gdzie im dobrze i tu zostają.
Po raz kolejny odpowiedziała jej cisza. 
- Czujesz się samotna, co? Od paru lat nie zawiązałaś żadnej bliższej przyjaźni? Swoją matkę na żywo widziałaś po raz ostatni w dzień, gdy wyjechałaś z Chicago? Potrzebujesz rodziny, Robin. Nie wmawiaj mi, że tak nie jest. Może przyzwyczaiłaś się już do samotności, ale pomysł, czy naprawdę tego chcesz. Ja odpowiem, bo nie jesteś zbyt rozmowną osobą. Nie chcesz. Nie chcesz być sama. A tutaj nie będziesz. Tutaj każdy się zna, nikt nikogo nie ocenia, dbamy o siebie i osłaniamy się w razie zagrożenia. Nigdy nie sądziłam, że ja sama będę tego potrzebować, ale cóż, życie bywa zaskakujące.
Robin po raz pierwszy odwróciła wzrok. Jakby posmutniała. Melanie uznała to za dobry znak.
- Twoja przeszłość... to nie będzie w żaden sposób piętnowane. Wiele z tych dzieciaków robiło to samo, bo uważały się za wyrzutków, którzy nie mogą wieść normalnego życia. Teraz wiedzą, że normalne życie jest do kitu i radzą sobie nie tylko nie gorzej niż ci pospolici Kowalscy, ale i nawet sto razy lepiej. Daj mi szansę, udowodnię ci.
Robin przez chwilę biegała wzrokiem po kafelkach na podłodze, ale później popatrzyła na Melanie. Przyglądała się jej z zastanowieniem.
- Widzę cię pierwszy raz w życiu, dlaczego miałabym ci zaufać?
- Bo potrzebujesz komuś zaufać, Robin. Obiecuję, że nie pożałujesz.
- Co jeśli nie? Będę mogła odejść? Z tego co mówiłaś... to chyba nie.
- To się nie stanie, ale jeśli coś nie będzie ci do końca pasować... cóż, wtedy porozmawiamy i postaramy się to naprawić. SO próbuje wszystkiego, zanim przyjdzie czas na ostateczność.
- Ostateczność... - prychnęła, wiedząc co kryje się za tym słowem.
- Robin – Melanie zawarła w swoim tonie ostrzeżenie. - Jeżeli ktoś staje się zbyt niebezpieczny i nie słucha próśb... wtedy nie ma wyjścia. Naraziłabyś tysiące żyć? Wolisz być odpowiedzialna za śmierć pół miliona osób czy jednego człowieka?
Przez dłuższy czas milczała, myśląc. 
- W porządku.
Została ostatnia z nich. Kiedy Melanie zmierzała w stronę drzwi, nie musiała nawet patrzeć na numer, bo złorzeczenia pod adresem całego świata, były na tyle głośne, że namierzyłby je nawet przygłuchy dziadek z odległości kilkuset metrów.
- Jeśli będziesz tak krzyczeć, zaknebluje cię – powiedziała niby poważnie, a niby na żarty.
- Kim jesteś? Wypuść mnie! Słyszysz?!
Kobieta usiadła i uśmiechnęła się pod nosem. 
- Aż nazbyt wyraźnie.
- Więc proszę, działaj!
- Twój mechanizm obronny jest skierowany w bardzo złym kierunku.
- Mój mechanizm to moja sprawa! Nie zgadzam się by mnie tu przetrzymywano! Masz mnie natychmiast wypuścić! Zadzwonię do mojego adwo-
Nagle poczuła paraliżujący niedowład dolnej części twarzy. Nie potrafiła poruszać ustami. Przerażonym wzrokiem mierzyła nowo-przybyłą, żądając tym samym odpowiedzi.
- Od razu lepiej. A teraz do rzeczy: nazywam się Melanie Hover, bardzo miło mi cię witać w SO, bla, bla, bla... No, zostałaś zrekrutowana. Gratulacje. Wiesz, ja właściwie  nie jestem przekonana, ale zarząd nalegał ze względu na twoja matkę, która miała rewelacyjne wyniki. Chyba liczyli, że odziedziczyłaś trochę tych tajniackich genów i mogą zrobić z ciebie agentkę. Ale to samo mówili o... no zresztą. Nie wiem czy lubisz swoje dotychczasowe życie, czy nie... ale dzisiaj zaczynasz nowe, z pewnością ciekawsze. Pracują dla nas ludzie tacy jak ty, mający przeróżne, niewytłumaczalne zdolności. Może twoje nie są spektakularne... - powiedziała, czytając informacje zawarte w teczce – ale ujdą. Bardziej widziałabym cię jako asystentkę członka zarządu, niż agentkę, no ale to się jeszcze okaże. Możliwości awansu są u nas spore. Co cię jeszcze może zachęcić? Kasa. Otrzymujemy fundusze od rządu, od mniej lub bardziej anonimowych darczyńców, są też procenty od wielu misji, gdzie znajdujemy coś cennego... W każdym razie po paru latach pracy stać cię będzie na willę z basenem i przyzwoite Lamborghini.
Widząc trochę spokojniejsze spojrzenie dziewczyny, postanowiła pozwolić jej mówić. 
Nora przez chwilę kręciła ustami, czując nieprzyjemne kłucie. 
- Coś ty mówiła o mojej matce? - zapytała zła jak osa.
- Że była nasza agentką. Była trochę młodsza od ciebie pracowała tu jakieś... siedem, osiem lat.
- Ale ona nawet... nie ma...
- Czego? - zachęciła ją, w duchu solidnie rozbawiona niewiedzą młodej panny Hunt.
- ...mocy.
- Ma, ma. Najwyraźniej nie czuła potrzeby, by ci o tym mówić.
- Nie czuła potrzeby!? - warknęła. - Jak mogła nie czuć potrzeby!?
Melanie wzruszyła ramionami.
- Porozmawiasz z nią później, teraz zajmujemy się tobą, Elinore.
- Nora. Mam na imię Nora.
- W porządku, jak dla mnie możesz nazywać się nawet i Hermenegilda, ale jestem tu, żeby otrzymać twoją zgodę i zamierzam to zrobić.
- Co jeśli ci się nie uda?
- To nie ja będę miała wtedy przykrą przygodę.
- O co tu w ogóle chodzi? Dlaczego teraz nagle chcecie mnie u siebie, kimkolwiek czy czymkolwiek naprawdę jesteście...?
- To tak przy okazji... Sprowadziliśmy do „Wściekłego Wróbla” Lucy Goodman, a że byłaś w pobliżu, to postanowiliśmy za jednym zamachem złapać dwie rybki. A trafiła się i trzecia. Tak, to był dobry dzień.
Nora cały czas na końcu języka miała kilka pytań, jednak wciąż nie była przekonana czy powinna je zadać. Melanie zauważyła to wahanie i spoważniała.
- Chcesz pogadać o Avery'm?
- Mówił dziwne rzeczy...
- Ale prawdziwe.
Nora zerknęła na nią, z lekko ściśniętymi w zastanowieniu brwiami. 
- To znaczy? Kazałam mu spieprzać zanim dowiedziałam się więcej...
- Lilia Tarasov nie mogła mieć dzieci, chociaż bardzo, bardzo chciała. A ja byłam w ciąży, chociaż było mi to bardzo, bardzo nie na rękę... Twoja matka wpadła na pomysł, więc go zrealizowałyśmy.
Melanie nie wydawała się  być tym jakoś specjalnie przejęta. Jej mina nie wyrażała właściwie żadnych emocji. Za to Nora wyglądała na wstrząśniętą. 
- Ty? Ty jesteś jego... Ty! Co do diabła... A-ale... Lilia była... No jak? Dlaczego? Jak możesz... Wyglądasz maksymalnie na jakieś trzydzieści lat! Kłamiesz.
- Nie. Sugerowałam ci wcześniej, że istnieje parę osób z ciekawymi zdolnościami, prawda? Może wykorzystywałabyś tę wiedzę, dodała dwa do dwóch... Mam, nie chwaląc się, dziewięćdziesiąt trzy lata.
- Okej, okej... - Pokiwała głową, próbując poukładać sobie w myślach nowe informacje. - Powiedziałaś mu dopiero na pogrzebie Lilii. To był serio taki dobry moment?...
- Nora, skończmy ten temat. Porozmawiaj z Avery'm. Powiedział, że jutro przyjdzie sprawdzić co z tobą. Dzisiaj i kilka najbliższych dni przenocujesz w przygotowanym już pokoju. Później dostaniesz mieszkanie. Oczywiście jak już zarobisz, będziesz się mogła przeprowadzić gdzie tylko będziesz chciała, po uzgodnieniu z nami. Ale jeśli masz być koordynatorką, to będziesz pracowała w tym budynku, więc przeprowadzka gdzieś dalej byłaby wielce nie praktyczna.
- Dlaczego nie mogłabym być agentką, tylko jakąś koordynatorką, hm?
- Cóż, to wynika z mojej powierzchownej oceny.
- Jeszcze zobaczymy.
- Zobaczymy. 

3 komentarze:

  1. *menelskim głosem* hy, hy, pjerfszaaaa!!!

    A teraz na poważnie, czemu ja tu nie widzę żadnych komentarzy?! Czuję się oburzona, że nikt nie zwraca uwagi na tak świetny pomysł na opowiadanie! I zaczynam żałować, że sama nie odnalazłam wśród blogosfery tego bloga, ale co tam! Grunt, że na niego jakoś trafiłam! :D
    Miałabym zastrzeżenie co do poglądu na treść, na tekst. Jest bardzo jednolity i myślę, że przydałoby się trochę tych akapitów, bardziej z odstępem od lewej strony, ale to tylko taka moja ocenka. ;p Drugą sprawa to ta, że ciężko mi jest czasem ogarnąć, że zmieniłaś nagle osobę, o której piszesz. (habla habla, nie umiem składać porządnie zdania) Anyway, chodzi o... no Boże, jak to się mówi... o.... sz kurna xD
    No chodzi po prostu o to, że opisujesz powiedzmy Robin, a nagle Norę i ciężko to wyłapać i się gubię xD

    Zaskoczyłaś mnie z tym całym SO, chociaż nadal nie wiem, na czym ta organizacja w ogóle polega i jakie zdolności mają Ci wszyscy ludzie i co u licha oni tam robią i jakie zlecenia wykonują, ale w chuj mi się to podoba xD Zawsze jarały mnie tego typu rzeczy, a z takim pomysłem spotykam się po raz pierwszy, progres nad progresy! Masz łeb, powiem Ci, naprawdę masz łeb :D
    Z tego, co zauważyłam, to historia będzie się opierała na dwóch bohaterkach, tak? Norze i Robin? Mało kiedy można spotkać się z takim odważnym czynem, jak historia, która posiada aż 2 głównych bohaterów. Trzeba przyznać, że to jest jednak ciężkie i sama nie wiem, czy ja bym dała radę, więc szacun za to, moja droga :D
    Widzę w nich, że mają nieco przeciwne charaktery do siebie, ale może jest to kwestia przeszłości, jaką każda z nich posiadała. Nora widać, że tutaj jest bardzo wybuchowa, natomiast Robin ma wszystko w poważaniu, jak zauważyłam xD
    A w ogóle to... Avery i Robin coś tego tamtego kiedyś... mejbi wątek miłosny, mejbi coś? :D Jakoś bardzo mi do niej przypasował, niż do Nory, chociaż Nora ma świetne imię i kocham ją bardziej od Robin XD
    Naah, idę dalej czytać, pozdrawiam! :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię się reklamować... ;D
      Muszę Ci przyznać rację, zaraz poszukam sposobu na akapity i oby pomogło ;)
      Pierwszy fragment... bardzo zagmatwany i ciągle o kimś innym, w drugiem Nora i Avery, później rozmowa Melanie z Lucy, dalej z Robin i na koniec z Norą... Faktycznie może być ciężko się połapać... muszę nad tym popracować, obiecuję, że spróbuję się poprawić! ;)

      Postanowiłam, że informacje o SO będę dawkować, w teorii czytelnik będzie poznawał struktury i działanie tejże organizacji razem z trzema rekrutkami... Tak, w teorii, bo w praktyce pewnie znowu nie będę potrafiła dobrze tego wyjaśnić. ;D
      Ale to wtedy nie wahaj się pytać, postaram się konkretnie odpowiedzieć, żeby wszystko było jasne.
      Z resztą w ogóle muszę coś zrobić, żeby sam tekst był zrozumiały. Będę czytać po pięć razy przed dodaniem. ;)
      Co do występujących postaci - każe moje opowiadnie ma od cholery bohaterów i nie umiem inaczej, muszę mieć duże pole manewru, różne charaktery i zdolności pod ręką ;D Mam nadzieję, że jakoś to będzie.
      Póki co to Do Nory i Robin dołączyłabym jeszcze Lucy, ale tak naprawdę to każda z osób, które się pojawiły, na pewno jeszcze wróci nie raz ;)
      P.S. Już od 15 minut nie mogę przestać się uśmiechać, co Ty ze mną robisz ;D

      Usuń
    2. A widzisz, jestem taką kochaną osóbką, że przeze mnie każdy tak ma, że nie przestanie się długo uśmiechać :D <3

      Usuń