piątek, 29 stycznia 2016

Zawieszam

Niestety muszę zawiesić bloga i właściwie całą moją działalność na czas nieokreślony. Zapisałam sobie, przy jakim rozdziale jestem na Waszych blogach i nadrobię, kiedy będę już mogła poświęcić na to trochę czasu - obiecuję. Trzymajcie się, kochane ;*

piątek, 22 stycznia 2016

7. I never meant to hurt you

Śnieżyca na zewnątrz powodowała ogólny zastój, ale rekrutki i tak musiały zwlec się z łóżek o siódmej rano, żeby zaraz po śniadaniu stawić się na treningu w siłowni.
To było jedno z wielu tego typu pomieszczeń, a każde wyglądało tak samo. Szare ściany, kilka dużych luster, lodówka z chłodnymi napojami i cała masa różnego sprzętu do ćwiczeń. Lucy z całego serca nie cierpiała podnoszenia ciężarów, szczególnie wtedy, gdy rozbawiona jej żałosnymi próbami trenerka, dociskała sztangę, nadając jej jeszcze większy ciężar.
- Nigdy nie zakładaj, że zastaniesz na miejscu akcji dokładnie to, czego się spodziewasz. Prawda może się okazać znacznie trudniejsza, a ty, moja droga, musisz być gotowa na dosłownie wszystko – powiedziała, kiedy po raz kolejny na kilka sekund położyła dłonie na stalowym gryfie.
Później odeszła, by skontrolować pracę Nory. Przypatrywała się jej bardziej podejrzliwie, niż przez ostatni tydzień. Robin także to odnotowała. Zerkała na trenerkę, skacząc na skakance i raz po raz wymieniała spojrzenia z Lucy.
Nora była zbyt zajęta. Bez przerwy czuła na sobie jej wzrok, więc ćwiczyła ciężej i nie rozpraszała się nawet na chwilę. Umierała ze zmęczenia, ale była zbyt uparta, by zatrzymać się na moment i odsapnąć. Zamierzała przebiec te trzy kilometry, choćby zaraz miał się skończyć świat.
Po treningu wychodziła jako ostatnia, a kiedy przekraczała już próg, usłyszała swoje imię. Odwróciła się i po raz kolejny tego dnia zobaczyła oceniające spojrzenie Heilari.
- Tak? Co znowu źle zrobiłam? - zapytała zirytowana, szybkim gestem ściągając ręcznik z ramienia, jakby zamierzała nim komuś przywalić.
- Panuj nad złością – odpowiedziała trenerka z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. Na chwilę opuściła wzrok i niespiesznie postąpiła kilka kroków, zbliżając się do rekrutki z dłońmi splecionymi za plecami. Później znowu popatrzyła na nią, ale tym razem uśmiechała się. Był to jednak uśmiech pełen jadu i Nora domyśliła, że jest na zawsze skazana na brak akceptacji z jej strony.
- Wyglądasz jak moja matka – prychnęła, chcąc jak najszybciej opuścić siłownię i dołączyć do koleżanek. - Jeśli coś do mnie masz, to mi to powiedz.
- Właściwie chciałabym żebyś to ty mi powiedziała – odpowiedziała niemal wesołym tonem.
Nora ściągnęła brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Lepiej wyjaśnij mi wszystko sama, bo kiedy zacznę szukać… pewnie nie będzie już dla ciebie ratunku.
- O czym ty mówisz? - Dziewczyna przyjrzała się jej z grymasem. -  Nie będzie dla mnie ratunku? Od kiedy tu jestem robię co mi każesz! Chodzę na te durne zajęcia, uczestniczę w każdym treningu, rozmawiam z tą całą Cassie i nawet śpię w regularnych porach! Czego jeszcze ode mnie oczekujesz, co? Ty też jesteś zawiedziona? Rozczarowana mną? T-to wiesz co?! Ustaw się w kolejce, bo nie jesteś jedyna! - warknęła roztrzęsiona i uciekła biegiem, zanim Heilari zdołała wymówić cokolwiek przez rozchylone z zaskoczenia usta.
Albo dobrze udawała, albo naprawdę nie była taka winna, za jaką została wzięta. Mimo wszystko, zupełnie na wszelki wypadek, Heili zdecydowała się pogrzebać w starych aktach.

Tymczasem Robin popędziła prosto do swojego pokoju, aby wziąć prysznic. Cała lepiła się od potu, ale była z siebie zadowolona. Miała dobrą kondycję i większość ćwiczeń nie sprawiała jej już kłopotu. Właściwie czuła, że może więcej. Znalazła tutaj doskonałe możliwości do samorozwoju i zamierzała je dobrze wykorzystać.
Owinięta w ręcznik wyszła z łazienki, by zabrać z szafy jakieś czyste ciuchy.
Podskoczyła ze strachu, kiedy zorientowała się, że w jej pokoju przebywa Avery i mierzy ją pełnym pożądania wzrokiem.
- PRZESTAŃ TUTAJ WCHODZIĆ! - krzyknęła zła jak osa i złapała najbliżej leżącą poduszkę by zdzielić go po głowie. - Wynocha!
- Hej, hej, hej! Kwiatuszku, spokojnie! - Zasłonił się rękami, ale i tak otrzymał kolejny cios. - Przyszedłem przeprosić!
Na jego twarzy faktycznie wymalował się pewien smutek, a oczy zdradzały poczucie winy. Robin mocniej opatuliła się ręcznikiem i przyjrzała mu się niepewnie. Uznał to za pozwolenie do rozwinięcia swojej wypowiedzi.
- Heilari kazała mi to zrobić, musiałem…
- Słyszałam, że to twoja matka – przerwała mu srogim głosem.
- Tia, ale to nie miało tu większego znaczenia. Chodzi o to, że SO dobrze wie, jaki prowadzę biznes na boku… Jeśli kiedyś im odmówię, stracę wszystko. Wszystko. Rozumiesz? Powinienem teraz odsiadywać wyrok, ale jestem tutaj i mogę podziwiać… ciebie… w ręczniku… Cholera, to mi się ostatnio śniło! Chcesz wiedzieć jakie było zakończenie? - zapytał z zadziornym uśmieszkiem, ale oberwał po raz trzeci. Westchnął. - Wiem, że cię oszukałem, ale nie miałem wyjścia. Poza tym to był tylko test, nie ważne co byś zrobiła i tak nie poniosłabyś kary. Chcieli tylko sprawdzić czy działacie zespołowo, jaki jest wasz tok myślenia i te pe, i te de… Naprawdę przepraszam…  Wybaczysz mi kiedyś, Robin?… - spojrzał na nią oczami szczeniaczka  spod lekko postawionej na żel grzywki. Pewnie nawet dałaby się przekonać, gdyby nie przypomniała sobie wyrazu twarzy Lucy tamtego dnia.
- To nie mnie powinieneś przepraszać – powiedziała ostro. - Oddałam kartę Lucy Goodman.  Potrzebowała jej i to bardziej niż czegokolwiek – wyjaśniła smutnym tonem, a później znowu zaczęła się złościć. - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co ona przeżywa! Wtedy dostała szansę żeby się stąd wyrwać, zobaczyć się z synkiem. Znowu miała nadzieję! A ty wszystko spieprzyłeś, Avery, odebrałeś jej to. A teraz wypad!
Chłopak przez chwilę gapił się na nią w pewnego rodzaju oniemieniu. Nie sądził, że to się tak skończy, ale z drugiej strony – za wiele o tym nie myślał. Miał zadanie, więc je wykonał. Nie zastanawiam się nad konsekwencjami, a zamiast tego pilnował tylko swojego nosa.
Bez słowa wstał i wyszedł.
Idąc korytarzem czuł się podle. Ciężko oddychając, pokonywał kolejne metry ze wzrokiem wbitym w podłogę. Mój je ostrzec, powiedzieć cokolwiek, albo pomóc… Mógł postawić się matce, przecież jakoś by go wybroniła. Ale nie, on musiał najpierw myśleć o sobie.
Z wściekłością uderzył w ścianę windy, gdy jechał rozmówić się z Heilari. Wezwała go godzinę wcześniej, więc na pewno będzie miała dla niego czas. A on będzie miał szansę by wszystko naprawić.

To piętro składało się z dziesiątek niedużych i kilku większych gabinetów. Nie zaprzątano sobie głowy dekoracjami. Białe ściany, posadzka w kolorze beżowym i identyczne drzwi do każdego pomieszczenia, oznaczonego odpowiednią plakietką z nazwiskiem właściciela i jego funkcją. Lub samym nazwiskiem, jak w przypadku Melanie Hover.
Avery wszedł tam bez pukania, czym specjalnie nie zaskoczył swojej biologicznej matki. Kobieta siedziała przy dużym biurku, zawalonym stertą akt i uważnie wpatrywała się monitor swojego laptopa.
W sporym pomieszczeniu znajdowała się jeszcze kanapa, na którą niedbale rzucono koc, a pod nią leżały poduszki, z boku stało kilka regałów z mnóstwem szuflad i szafeczek, a nad tymi mniejszymi wisiało podłużne lustro. Oczywiście nie mogło zabraknąć okna, które tak jak w każdym miejscu w tym budynku było ogromne.
Avery usiadł na krześle naprzeciwko Heilari. Nie musiała nawet na niego patrzeć, żeby wyczuć jego negatywne nastawienie.
- Potrzebuję informacji – powiedziała, nie racząc go spojrzeniem.
- Skończyłem z tym – oświadczył wrogim tonem z charakterystycznym pomrukiem.
Posłała mu badawcze spojrzenie, ale trwało to zaledwie chwilę. Później westchnęła i wygodnie poprawiła się w fotelu, składając ręce na kolanach.
- Co jest? - zapytała dużo łagodniej. Niektórzy mogliby się tam nawet dopatrzyć troski.
- Zawaliłem to, jasne? Nie powinienem się wtedy zgadzać i teraz to wiem.
- Wkurzyła się? - przechyliła głowę, zerkając na niego z politowaniem.
- Domyślam się, że wszystkie trzy mają ochotę mnie zabić, ale nie jestem pewien.
- Może jednak masz jakieś moce. Coś w stylu… zniechęcanie do siebie ludzi, nawet tych, którzy właściwie cię nie znają. To już więcej niż talent – powiedziała rozbawiona.
- Mogę to naprawić… - zaczął ostrożnie.
- Doprawdy?
- Tak… Musimy sprowadzić u tego dzieciaka – dodał z większą pewnością siebie.
W towarzystwie tej kobiety nigdy nie potrafił być stanowczy od początku do końca rozmowy. Próbował, ale prędzej czy później jej przenikliwe spojrzenie fioletowych tęczówek powodowało u niego coś w rodzaju strachu i poczucia maleńkości. Mogła mu zrobić wszystko, a fakt, że była z nim spokrewniona, zdawał się nie mieć znaczenia, kiedy nie była zadowolona z jego działań. Nie potrafił oszacować co myślała w tej chwili.
Powoli nabrała w płuca powietrze i oparła się łokciami o kant biurka.
- „Musimy”? - Uniosła brew. Bawiło ją to.
- To ty mnie wciągnęłaś w to gówno. Mnie i Norę, i Robin, i tę blondynę.
-  Hmm, o wilku mowa. Nora. Elinore Hunt. Potrzebuję o niej więcej informacji, a ty znasz ją chyba najlepiej.
Nie podobało mu się jej spojrzenie.
- Czego chcesz? - wycedził przez zęby.
- Dwa ostatnie lata jej życia są zagadką. Pewnego dnia opuściła dom z walizką i czort jeden wie, gdzie się podziewała i co robiła. Muszę to wiedzieć.
- Zawrzyjmy układ – Avery odezwał się po chwili ciszy, kiedy to oboje mierzyli się wzrokiem. - Sprowadzisz tutaj dzieciaka, a ja powiem ci wszystko co wiem.
Heilari uśmiechnęła się pod nosem. I wcale nie miała na myśli tej słabej oferty, a bardziej chodziło o jego postawę. Zaczynała dostrzegać podobieństwa między nim, a sobą. Zdarzały się chwile, gdy chciała po prostu wziąć go w ramiona i przytulić, jakby nigdy tak naprawdę się nie rozstali. Jednak to była tylko głupia myśl i Heilari szybko skarciła się na za nią uszczypnięciem. Straciła tę szansę wiele lat temu.
- Jeszcze dzisiaj Lucy zobaczy się z synem – powiedziała, odwracając wzrok. - Przyjdź wieczorem i sam sprawdź. Lepiej żebyś miał wtedy czas na małe sprawozdanie z życia panny Hunt, jasne?
- Tak jest. - Zasalutował jej, zadowolony z siebie, po czym zerwał się z miejsca i wyszedł. Musiał się przecież pochwalić Robin.
Tymczasem Heili kręciła głową i wzdychała, zastanawiając się jakim cudem uda się jej przekonać Olimp, jak nazywany był zarząd, do sprowadzenia tu małego chłopca.
Z domysłów wyrwał ją dzwonek telefonu, a gdy spojrzała na wyświetlacz, zobaczyła nazwę dzwoniącego: „trojaczki”.
- Co się stało? - zapytała, odbierając. One nigdy nie kontaktowały się z kimś bez wyraźnej przyczyny.
- Musisz do nas koniecznie przyjść – usłyszała lekko zachrypnięty, kobiecy głos.
- To pilne?
- Weź ze sobą swój komputer i nie zadawaj pytań.
Chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła. Z zaskoczeniem i grymasem wymalowanym na twarzy popatrzyła na wyświetlacz. Jak śmiały się rozłączyć? Jednak to nie był czas na fochy. Wzięła laptop pod pachę i ruszyła w kierunku windy.

*
Całusy dla Psychopatki, Carrie, mojej siostrzyczki i Rosee!
Dziękuję za to, że jesteście i czytacie, kocham Was! :)
Polecam zajrzeć do zakładki "linki", gdzie znajdują się blogi dziewczyn.

Drodzy czytelnicy, mam tu taką małą ankietę, będzie mi bardzo miło, jeśli zechcecie poświęcić na to chwilę czasu. :)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

6. Loving you is worth the risk

Kolejna, może piąta czy szósta symulacja, zaczęła się niewinne. Dziewczyny pojawiły się w Central Parku, a każda trzymała w dłoni nóż survivalowy z lekko zakrzywionym ostrzem. Lucy jak zwykle miała przy tym minę pełną obrzydzenia do broni i gdyby tylko mogła, nie dotknęła by jej nawet jednym palcem przez gumową rękawiczkę. Ale nie mogła, musiała dostosować się do panujących w tej organizacji reguł. Jedna z ważniejszych zasad podczas treningu mówiła, by zawsze mieć przy sobie coś, czym można się obronić, pomijając oczywiście ich zdolności. 
SO próbowało szkolić swoich agentów tak, by nie zawsze polegali na swoich „mocach”, bo te mogą ich jeszcze kiedyś zawieść. Skupiano się na szybkim reagowaniu, umiejętnościach walki wręcz, strzelaniu do celu, obsłudze wojskowego sprzętu czy prowadzeniu różnorakich pojazdów. 
Podczas ostatniego treningu, Heilari wspominała coś o nauce latania szybowcami, na co Nora zareagowała nazbyt entuzjastycznie i trenerka od razu ucięła temat. 
Teraz jednak stały ramię w ramię na szerokiej alejce i wypatrywały zagrożenia. W zasięgu wzroku nie działo się absolutnie nic niepokojącego. Ot, przyjemne popołudnie w parku. Piękna pogoda, stała temperatura lekko poniżej zera, czteroosobowa rodzina spacerująca gdzieś w oddali z woreczkiem na chleb dla kaczek. 
Rekrutki ruszyły przed siebie, wolnym, ale zdecydowanym krokiem. 
- Wychodzimy na zewnątrz tylko podczas symulacji – westchnęła Robin. Zatrzymała się i uklęknęła, nabierając na dłoń odrobinę śniegu. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym zgniotła i wyrzuciła. - To nawet nie jest prawdziwe…
- Czuję się, jakby nic z tego nie było prawdziwe… To jak jakiś bardzo długi sen – powiedziała Lucy, ze wzrokiem wbitym w płyty chodnika. - Koszmar – poprawiła się szybko.
- Po prostu ciesz się chwilą – odpowiedziała jej Nora i nieoczekiwanie zrobiła susła ku wielkiej zaspie śniegu, gdzie błyskawicznie ulepiła dwie śnieżki i rzuciła nimi w koleżanki, którym od razu poprawił się humor. Nie czekały ani sekundy dłużej, by się zemścić i same cisnęły w Norę kilkoma kulami śnieżnymi. Chowały się za drzewami, a pociski latały między nimi z zadziwiającą prędkością.
- Robin! - zaśmiała się Lucy, kiedy wspomniana dziewczyna trafiła ją w nos.
- Nie ma zasad! - odpowiedziała jej i szybko powtórzyła atak, jednak tym razem chybiła. Za to sama oberwała od Nory, która wyskoczyła zza ławki niczym przyczajony tygrys.
Zaraz potem uciekła, a że wybrała ubitą drogę, biegła szybciej, niż goniąca ją Robin. Dlatego ta druga postanowiła zastosować może nie do końca uczciwy manewr. 
Zatrzymała czas. 
Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jakiś metr od głowy Nory w powietrzu zawisła strzała. Natychmiast złapała ją, jednocześnie powalając koleżankę na ziemię. Czas ruszył z kopyta, a dojście do siebie zajęło im chwilę. 
Zdezorientowana Nora popatrzyła na trzymany przez Robin przedmiot, ale nie potrafiła ułożyć swoich myśli w logiczne pytanie. 
- Pół sekundy i byłabyś martwa – wyjaśniła słabo wybawicielka i obejrzała się przez ramię na Lucy, która widząc je ze strzałą, zaczęła się niepewnie rozglądać. Zdenerwowana podeszła do dziewczyn, które wciąż leżały na śniegu i przykryła usta dłońmi, próbując opanować ogarniającą ją falę strachu.
- Musimy zlokalizować łucznika, zanim zdecyduje się na kolejny atak – powiedziała Robin, a pozostałe rekrutki skinęły głowami. Na czworaka prześlizgnęły się za ławkę. To nie było najbezpieczniejsze schronienie, ale nie miały wówczas dużego wyboru.
- Widziałam coś! - sapnęła nagle Lucy, wskazując okoliczne krzaki. - Tam ktoś był! Ucieka!
Ruszyły biegiem. Podłoże utrudniało co prawda szybszy sprint, ale wszystkie miały na sobie solidne buty, stworzone niemal specjalnie na takie okazje. 
- Szybciej! - poganiała resztę Robin, której udało się wyjść na prowadzenie.
Napastnik uciekał w stronę lasu. Był ubrany w kurtkę w ciemnozielonym kolorze i takie same spodnie, więc ciężko było go wypatrzeć między drzewami. Specjalnie wybierał wąskie ścieżki, maskując się niczym kameleon. 
Gdyby nie to, że dziewczyny były tak blisko, pewnie zgubiły by go już dobrych kilka sekund temu. Ale one wytężały wszystkie zmysły i całą swoją energię wkładały w pościg. Uparte i coraz bardziej wkurzone radziły sobie nawet lepiej niż podczas poprzedniego treningu, kiedy to musiały uciekać po dachach starych kamienic przed uzbrojonym w maszynowy karabin szaleńcem. 
- Nora! Leć z drugiej strony! - wysapała Robin, a Nora skinęła tylko głową i odbiła w głąb lasu.
Co prawda wszechobecne gałęzie utrudniały bieg i nie raz trzeba było zakrywać twarz by nie wbić sobie czegoś w oko, ale była to droga na skróty i tylko ona mogła pomóc. Nora była już blisko. Doganiała go, zostały metry. Nie widziała gdzie jest Robin, nie mogła jej nawet usłyszeć. 
Tamten chyba też odkrył, że są sami, dlatego zatrzymał się, by z kieszonkowym nożem stawić czoło  przeciwniczce. 
Norze wystarczył tylko blask ostrza. Będąc blisko swojego celu, wyjęła swoją broń zza paska spodni i odbiła się od ziemi by z większym impetem zbić nóż w jego klatkę piersiową. Zdążył zranić ją w ramię, ale była to powierzchowna rana. On sam uwolnił swoje ostatnie tchnienie i zamarł w bezruchu. 
Dopiero wtedy nadbiegły Robin i Lucy. Ta pierwsza pomogła Norze wstać i odciągnęła ją w bok, bo ona sama nie była jeszcze na tyle świadoma swojego czynu. Zaraz po tym cały obraz uległ rozmyciu, po czym zgasł, pogrążając się w zupełnej ciemności.
Dziewczyny zdjęły okulary i opuściły salę, by móc odsapnąć przed obiadem. 

Tymczasem Bobby w kółko odtwarzał ostatnią scenę w komputerze, bo o to właśnie prosiła go Heilari. Trenerka, spoglądając ponad jego ramieniem, bacznym wzrokiem śledziła każdy ruch rekrutki atakującej łucznika. 
- Mówiłam ci – odezwała się po kilku powtórkach. - Za każdym razem.
- To jeszcze  nic nie znaczy – bronił jej Bobby, nie chcąc, by kobieta zbyt mocno skupiła się na poszukiwaniu powodów zachowywania się rekrutki w ten, a nie inny sposób. Nie powinna kopać w jej przeszłości.
- Zabij, zanim oni zabiją ciebie. Ona to wie. Zastanawiam się tylko, co musiało wywołać u niej taki mechanizm, bo to nigdy nie rodzi się bez przyczyny… - wyszeptała, myślami będąc już daleko. Po kilku sekundach otrzeźwiała i poklepała Bobby'ego po ramieniu. - Dzięki. Jutro o tej samej porze.
- Jasne, jasne… - odpowiedział, kiedy była już praktycznie przy drzwiach.
Pewnie nawet nie usłyszała. 
Przez chwilę nieświadomie uderzał palcem w spacje na klawiaturze, zastanawiając się, co powinien zrobić. Zdecydowanie najłatwiejszą wersją wydarzeń, jaką mógł się obrać, było zignorowanie całej sytuacji i nie mieszanie się.
Jednak to nie była by postawa godna przyjaciela. 
Westchnął i zabrawszy z biurka swoją komórkę, udał się do windy, po czym wjechał na osiemdziesiąte piętro. 
Przeszedł przez maleńki korytarzyk, gdzie na wprost znajdowały się pozornie zwyczajne, domowe drzwi z wizjerem, a po prawej stronie metalowe, oznaczone tabliczką „wejście na dach”. Bobby zwrócił się ku tym pierwszym i dotknął miejsca na ścianie, gdzie dumnie prezentowała się płytka dziura, po opadniętej, skruszonej farbie. Usłyszał wówczas ciche piknięcie, więc przyłożył prawe oko do wizjera, z którego wystrzeliła wiązka niebieskiego światła. Zbadała tęczówkę Bobby'ego i już chwilę później drzwi otworzyły się z cichym sykiem. W rzeczywistości były zbudowane ze stali grubej na pół metra.
Bobby  mógł zobaczyć zaledwie część z ogromnego na niemal całe piętro apartamentu. Z początku widział jedynie hol, a z każdym kolejnym krokiem odkrywała się przed nim reszta penthouse'a. Wszedł do pustego, ale za to bardzo zadbanego i uporządkowanego salonu. Był wielki, urządzony w jasnym drewnie, z główną rolą koloru białego na ścianach i meblach oraz akcentami w innych barwach, w postaci poduszek na długiej sofie, czy obrazach, z przewagą pejzaży i martwej natury. 
Jednak wzrok przyciągało ogromne na całą ścianę okno, za którym malowała się zapierająca dech w piersi  panorama Central Parku zasypanego śniegiem. Widać też było ogromne, oszklone wieżowce, które odbijały promienie popołudniowego słońca. 
Gdyby nie usłyszał znaczącego chrząknięcia, pewnie gapiłby się na to przez co najmniej godzinę, nie potrafiąc odwrócić wzroku nawet na kilka sekund. To działo się za każdym razem, gdy odwiedzał swojego kumpla – Aidena McLauglina, znanego bardziej pod pseudonimem Hades. 
Wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat. W zależności od tego, czy nie zapomniał się ogolić można było mu dać mniej lub więcej wiosenek. Zwykle jednak zapominał, co zdecydowanie działało na jego korzyść w pobliżu przedstawicielek płci pięknej. Był posiadaczem pary, niby to zwyczajnych, brązowych oczu, które to jednak nie raz potrafiły lepiej wyrazić jego uczucia, niż słowa wypowiadane łagodnym, niskim głosem, jakiego używał najczęściej. Uwagę przyciągały także jego czarne, gęste włosy, sięgające prawie do ramion i zwykle pozostające w tak zwanym „artystycznym nieładzie”. Był wysoki, dobrze zbudowany, a jego postawa łatwo zdradzała sympatyczne usposobienie i wieczne dobry nastrój.
Ale ten sam człowiek zajmował zaszczytne drugie miejsce na liście najlepszych zabójców świata. 
- Powinieneś czasem wyjść na zewnątrz – powiedział z uśmiechem, po czym poklepał Bobby'ego po ramieniu i ruszył w kierunku kuchni. Rzadko jadał w stołówce, ale bynajmniej nie z powodu poczucia wyższości. Nie chciał wywoływać niepotrzebnego zamieszania, ponieważ roztaczane wszędzie legendy o jego bezwzględności wywoływały strach u ludzi, którzy nigdy nie mieli okazji poznać go osobiście. A na palcach rąk można było policzyć tych, którzy dostąpili tego zaszczytu.
- Nie, dzięki – mruknął informatyk i poszedł za przyjacielem, który zdążył już wyjąć z lodówki wczorajszego cheeseburgera i paczkę frytek z McDonalda.
- Chcesz trochę? - zapytał, ale Bobby odmówił, usadowiwszy się na barowych krzesełku przy blacie.
Kuchnia wyglądała jak te z programów kulinarnych. Elegancka, wyczyszczona na błysk, jasna i przestronna. Na środku znajdowała się „wyspa”, gdzie zwykle właściciel mieszkania przygotowywał sobie posiłki i je zjadał. Nie zawsze żywił się fast foodami, ale raz na jakiś czas mógł sobie na to pozwolić. 
Całe to pomieszczenie zawierało tyle przestrzeni, sprzętu, jedzenia i przypraw, że stado dwudziestu kucharzy mogło na spokojnie ugotować tutaj trzydaniową kolację dla całego pułku wojska. 
Bobby westchnął, podążając myślami do swojego niedużego mieszkanka, które właściwie było kiedyś biurem jakiegoś zarozumiałego jaśniepana z działu finansowego. 
- Stary, masz problem – powiedział po dłuższej chwili ciszy.
No, nie do końca ciszy. Mikrofalówka działała na pełnych obrotach z niegłośnym szumem, a o gotowym posiłku poinformowała dźwięcznym „dzyń!”. 
- Mam? - Aiden zerknął na niego, podnosząc jedną z brwi. - Jakbym czasami ich nie miewał - westchnął. - O co chodzi?
Usiadł naprzeciwko z wciąż parującym, pełnym talerzem.
- Heili zaczyna kopać. Wie, że coś jest nie tak z Norą, a niedługo dotrą do niej plotki. Z resztą ona sama wcześniej już coś podejrzewała, ale wtedy dała sobie spokój. Stary, sam nie wiem… Nie powinieneś dłużej kryć tej panny.
Aiden wolno pokręcił głową, z zamyśleniem przyglądając się strukturze bułki. Wziął głęboki oddech i pozwolił sobie na głośne westchnięcie. 
- Zrobisz dla mnie coś wbrew regulaminowi? - zapytał cicho, jakby wiedział o podsłuchach zainstalowanych w całym domu przez sprzątaczkę. Ale nie wiedział.
- A czy kiedykolwiek odmówiłem? – odpowiedział Bobby. - Włamię się do jej kompa – dodał po chwili, znacznie poważniej. - Ale i tak musisz uważać. Heilari nie wolno lekceważyć.
- Wiem... Dzięki. - Uśmiechnął się z niby z wdzięcznością, ale jednak ze smutkiem.
- Jesteśmy kumplami. To jednak nie znaczy, że będę wiecznie nadstawiał za ciebie karku, Hadesie – powiedział na odchodne, ostatnie słowo wypowiadając z uszczypliwością, ale Aiden tylko pokręcił głową, tym razem ze szczerym, rozbawionym uśmiechem. Bobby zawsze tak mówił, ale nigdy nie dotrzymywał słowa.

*
Serdeczne pozdrowienia i całusy dla Psychopatki, Carrie, Rosee i mojej siostrzyczki! 
Dziękuję, że jesteście i wiedźcie, że po kilka razy dziennie wchodzę na Wasze blogi w poszukiwaniu nowych rozdziałów. Dodajcie coś... Ja tak strasznie chcę wiedzieć jak Wasze historie się dalej potoczą... :)

czwartek, 31 grudnia 2015

Zwiastun

Cześć! Ostatnio calutkie 3 dni męczyłam się nad zwiastunem, a i tak nic z tego nie wyszło z powodów technicznych. Dzisiaj, na innym komputerze, zupełnie przypadkiem odkryłam ciekawy program i postanowiłam zaryzykować, ponieważ Sylwester spędzam spokojnie, w domku. ;)

Oto efekt mojej pracy, mam nadzieję, że nie ma tragedii. W sumie nie jestem ani specjalnie zadowolona, ani szczególnie załamana... Oceńcie sami... 

Życzę Wam także super ciekawej nocy, pełnej wrażeń i pięknych fajerwerków! No, chyba, że macie psy, które nie są fanami sztucznych ogni, wtedy życzę spokoju. Szczęśliwego Nowego Roku! ;*


PS. Polecam słuchać na słuchawkach, więcej słów da się wyłapać, z tego co mówią bohaterzy ;)

Mam do przeczytania rozdział u Carrie i Rosee - zabiorę się za nie tak szybko jak się da, obiecuję! Tylko nie wiem czy dzisiaj się wyrobię, w końcu zostało 15 minut do otwarcia piccolo. Pół godziny i czytam! Chyba, że coś mnie zatrzyma... Ale tak strasznie chcę się dowiedzieć co tam w Waszych historiach słychać, że chyba nic nawet nie jest w stanie mnie zatrzymać ;D

wtorek, 29 grudnia 2015

5. But you know there’s something wrong

Tej nocy brak budzika dotkliwie dokuczał Robin. Nie chciała zasnąć, w obawie, że nie obudzi się na czas.
Dziewczyna siedziała na biurku koło okna, owinięta w koc, zapatrzona na Manhattan rozświetlony tysiącami świateł. Dochodziła szósta rano, a niebo wciąż pozostawało granatowe. Widać było nawet pojedyncze gwiazdy. Kilka tych, których nie zdołały zasłonić ciemne chmury. 
Myślała nad swoją szansą. Najpewniej jedyną w najbliższym czasie.
Jednak czy naprawdę chciała stąd uciekać? 
Robin ciężko westchnęła, kiedy ten temat przewinął się przez jej chaotyczne myśli po raz setny. Tak naprawdę kusiła ją wizja roztaczana przez Melanie Hover. Co prawda zawsze zależało jej na wolności, ale czuła, że w tym miejscu uda się jej pozostać sobą, a może nawet kimś, kim zawsze marzyła by być, ale nie miała na tyle odwagi, by do tego dążyć. 
Wtedy usłyszała stłumione pociągnięcie nosem i kilka ciężko nabranych oddechów. Odwróciła głowę w kierunku ściany, która dzieliła jej pokój, z pokojem Lucy. 
„Ty nie dasz rady, prawda?...” - szepnęła tak cicho, że niemal bezgłośnie, mając w głowie obraz zasmuconej blondynki, której tęsknota za jedynym dzieckiem, nie pozwala nawet przez chwilę zastanowić się nad pozytywami sytuacji, w której się znalazła. 
Robin podjęła decyzję w kilka sekund. Zwinnie zeskoczyła z biurka, rzuciła koc na łóżko, spod którego zabrała jeszcze coś, co schowała do kieszeni jeansów i wyszła z pokoju, trzymając w rękach plastikową kartę, którą poprzedniego dnia podarował jej Avery. Nie rozstawała się z nią od kiedy wróciła wieczorem z zajęć na siłowni. Heilari dała im wycisk, a teraz Robin czuła każdy swój mięsień, ale misja, którą właśnie sobie wyznaczyła, zajmowała ją tak bardzo, że ciągle zapominała o bólu.  
Zapukała do drzwi swojej sąsiadki, która zaskoczona najpierw zapytała, kto chce dostać się do niej o tej porze, a potem próbowała doprowadzić się do porządku. Otworzyła dopiero po chwili, ale czerwone oczy i tak ją zdradziły.
Robin zerknęła na zegar wiszący na ścianie – wskazywał szóstą trzynaście. 
- Coś się stało? - zapytała Lucy, patrząc na swoją koleżankę podejrzliwym wzorkiem. Miała trochę zachrypnięty głos.
- Chcesz stąd uciec?… - Robin zadała to pytanie z pełną powagą, patrząc dziewczynie prosto w oczy, zmuszając ją do szczerej odpowiedzi.
- J-ja… nie chcę być tutaj, ale uciekać?… Jak? Co jeśli nas złapią i…
- Lucy – przerwała jej – chcesz uciec, albo chcesz zostać. Wybieraj.
Lucy Goodman nie była odważną osobą. Była nieśmiała, cicha, wrażliwa i wyjątkowo delikatna, ale kiedy Robin przyszła do niej z niemal bijącą po oczach pewnością siebie i z taką postawą zaproponowała ucieczkę…
- Chcę uciec – odpowiedziała, z determinacją zaciskając dłonie w pięści. - Co mam zrobić?
- Za dziesięć minut zjedziemy na parter. Weźmiesz to – przekazała jej kartę dostępu - i podłożysz pod czujnik. Strażnik podobno o tej porze śpi, ale nawet jeśli akurat będzie po kawie, to przecież możesz zadziałać na niego swoimi iluzjami, prawda? - Robin złapała ją za ramię, chcąc niejako przekazać swoją energię.
- Tak, jeśli tylko to ma pomóc – odparła ze śmiałością, na co Robin nie zdołała powstrzymać ciepłego uśmiechu.
- To jedyna szansa. W razie czego zatrzymam czas, ale po pięciu sekundach tracę przytomność, więc musisz się spieszyć. Jedź po swojego syna i zniknijcie. - Wyjęła z kieszeni kopertę i podała Lucy, która niepewnie otworzyła ją i zamrugała oczami, widząc zawartość.
- Ja nie mogę, to za dużo, n-nie, nie mogę…
- Bez tego nie dasz sobie rady, musisz mieć pieniądze, żeby przed nimi uciec – wyjaśniła Robin. - Płać gotówką, nie używaj swoich starych kart, nie dzwoń do nikogo, unikaj kamer i aparatów...Nie wiem jak jeszcze mogłabym ci pomóc, ale mam nadzieję, że to wystarczy.
Lucy nieoczekiwanie rozpłakała się i zarzuciła ręce na szyję Robin, mocno ją przytulając. Przez chwilę szlochała, z trudem łapiąc oddech.
- Wszystko będzie dobrze – szepnęła zaskoczona i trochę zmieszana tym nagłym wybuchem. Ostrożnie poklepywała ją po plecach.
- Dziękuję ci – powiedziała Lucy – Jesteś dobrym człowiekiem i nigdy ci tego nie zapomnę. Nigdy. Przysięgam. - Dziewczyna nie była w stanie nadążyć z wycieraniem łez szczęścia długimi rękawami swojego swetra. Zamierzała chyba jeszcze coś powiedzieć, jednak do pokoju bez pukania weszła Nora.
Wyglądała groźnie, kiedy zamknęła za sobą i stanęła przed nimi z dłońmi ułożonymi na biodrach i mocno ściśniętymi brwiami. 
- Co to za konspiracja, hm? - zapytała w bojowym nastroju.
Lucy i Robin wymieniły niepewnie spojrzenia. Ta druga pokrótce wyjaśniła jej plan, ale nie spotkała się ani z entuzjazmem, ani nawet z akceptacją. 
- I jesteście na tyle naiwne, że spróbujecie, tak? - Nora wbiła w Lucy mordercze spojrzenie. - Nie wiemy co się dzieje z tymi, którzy próbują uciec, ale to co jednak wiemy nie wygląda zbyt optymistycznie. Masz za dużo do stracenia!
- Ale dlaczego od razu tak ostro? - zapytała Robin, trochę zaskoczona taką reakcją. - Jesteś zła, że nie powiedziałam ci wcześniej?
Nora parsknęła nerwowym śmiechem, a potem skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Miała przy tym na twarzy z lekka arogancki uśmieszek.
- Jeżeli Avery mógł pomóc komuś w bezpiecznej ucieczce, dlaczego zdecydował się dać tę możliwość tobie, Robin. Dopiero co poznanej w barze dziewczynie, kiedy mógł wybrać mnie, przyjaciółkę jeszcze z czasów dzieciństwa. Z całym szacunkiem, ale to nie trzyma się kupy. On jest synem Heilari, która ma nas uczyć. Zakładam więc, że jest to test, a wy właśnie dałyście się nabrać.
Lucy i Robin nie potrafiły znaleźć słów by jej odpowiedzieć. Przez chwilę patrzyły w podłogę, analizując słowa Nory i coraz bardziej wierząc w ich słuszność. 
- Czyli co? Jeśli spróbujemy… - Lucy odezwała się nieśmiało, ale wciąż z radosną iskierką nadziei błądzącą gdzieś w jej ostatnio zbyt smutnych oczach. Wodziła spojrzeniem między jedną, a drugą koleżanką, szukając w nich choć odrobiny wsparcia albo jakiegoś innego pomysłu na zniknięcie z tego miejsca. Czegokolwiek, co pozwoliłoby jej wrócić do syna…
- Możemy już nigdy nie zobaczyć słońca… - odezwała się ponuro Robin, nawet nie podnosząc wzroku. To rozczarowanie właśnie zabijało ją od środka.
- Cóż, niekoniecznie… - Nora przeszła przez pokój, zamyślona popatrzyła przez okno, a potem z tajemniczym uśmiechem zerknęła na dziewczyny. - To była tylko jedna interpretacja…
- Może on serio dał mi tę kartę i…
- Robin, naprawdę w to wierzysz? - Nora przerwała jej z pełnym politowania spojrzeniem. - Myślałam raczej o tym, że test może dotyczyć czegoś innego.
- Jak dobrze wykorzystamy to co dostałam…
- Dokładnie. - Uśmiechnęła się. - Pytanie brzmi czy warto ryzykować.
- Skoro chcą żebyśmy były szpiegami czy jakkolwiek się to nazywa… Taki szpieg potrafi podejmować ryzyko, więc…
Nora pokiwała głową, podczas gdy do Lucy dotarło właśnie, że nie wyrwie się stąd tak szybko. Opadła na łóżko i mocno przytuliła do siebie poduszkę. Nie miała już w sobie wystarczającej ilości siły, by tego dnia płakać po raz kolejny, chociaż dochodziła dopiero szósta dwadzieścia. 
- Zjedźmy na dół i sprawdźmy jak to wygląda – zaproponowała Robin, a widząc krótkie skinienie ze strony Nory, ruszyła ku drzwiom. Zerknęła jeszcze na Lucy, która tępo patrzyła w martwy punkt na ścianie. Pewnie nawet nie usłyszała ostatnich słów tej rozmowy.
- Chcesz tutaj zostać, Lucy…? - Nora zapytała, delikatnie dotykając ramienia koleżanki. - Jeśli wolisz…
- Nie, pójdę z wami – odpowiedziała, przerywając jej. W jej oczach można było dostrzec pustkę, którą próbowała ukryć uniesionym podbródkiem i wyprostowanymi plecami. Jak gdyby jej nadzieja wcale nie umarła.
- No to w drogę.

Trzy rekrutki weszły do windy, która powoli wiozła je na parter biurowca. Wszystkie były po części przestraszne, ale między negatywnymi odczuciami plątało się także podekscytowanie i chęć sprawdzenia się. Wymieniły się drobnymi uśmiechami, którymi chciały się pocieszyć, po czym otworzyły się drzwi, ukazując ogromny hol. Pusty i zimny, urządzony głównie w bieli i szarości z dominującą rolą kamiennych elementów. Znajdowały się tutaj wysokie na dwa piętra kolumny podtrzymujące biały sufit, z którego zwisały ozdobione roślinnymi ornamentami lampy. Przy drzwiach wejściowych, zrobionych niemal w całości ze szkła, znajdowało się długie biurko. A za nim siedział chrapiący strażnik. Norze wystarczyło jedno spojrzenie, zatrzymała dziewczyny, które powoli ruszyły już w tamtym kierunku, zachęcone brakiem jakichkolwiek innych form życia w zasięgu wzroku.
- Czekajcie… Ten facet był w barze, oni go zabili…  - wyszeptała, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
Nie był stary, ale nie można go też było nazwać młodzieniaszkiem. Miał na sobie czarny mundur, wojskowe buty zarzucił na biurko, by wygodniej rozłożyć się w fotelu. Posiadał lekko meksykańskie rysy twarzy, czarną brodę i włosy w tym samym kolorze – krótko przycięte. 
- Jaki facet? - Robin nie rozumiała, ale Lucy miała już zupełnie inną minę.
- Zabili go w barze, widziałam to… - dodała lekko wstrząśnięta.
- Czyli tak naprawdę tego nie zrobili?
- Na to wygląda. Albo ma bliźniaka… Albo klona… - Nora wymyślała kolejne wersje wydarzeń, ale Robin przerwała jej słabym szturchnięciem.
- To nic nie zmienia – powiedziała.
- Upozorowali śmierć, bo wcale nie chcieli zabijać niewinnych ludzi – odpowiedziała jej na to z lekko obrażonym za lekki cios w żebra spojrzeniem. - Nie chcieli nikogo krzywdzić. Pewnie wszyscy byli podstawieni.
- Ja nie byłam – Robin pozostawała sceptyczna.
- Może nie… a może sama o tym nie wiedziałaś. Oni są szpiegami, manipulują ludźmi…
Lucy, która jak dotąd słuchała w skupieniu, teraz rozglądała się po ogromnym holu. Dziewczyny mówiły coraz głośniej, a to pomieszczenie tylko wzmacniało ich głosy. 
- Zaraz go obudzicie – niepewnie wtrąciła się do rozmowy.
- Racja, ale pomyśl o tym – poprosiła Nora, nie spuszczając wzroku z Robin, której próbowała właśnie coś uświadomić. - Avery pewnie nawet nie zna nikogo w Filadelfii, działa tylko na małym obszarze w Nowym Jorku. Ktoś, kto powiedział ci o nim mógł być podstawiony. Nie chcieli żebyś im uciekła, więc planowali wszystko tak, żebyś sama przyszła w odpowiednie miejsce, niczego się nie spodziewając.
Lucy popatrzyła na Norę z zamyśleniem.
- Tydzień przed tym wieczorem znalazłam w skrzynce ulotkę tego baru. A tego dnia rano musiałam jechać do pracy autobusem, bo ktoś przebił mi opony w aucie, wracałam też autobusem, na którego trasie jest ta ulica… przystanek jest kilkanaście metrów od drzwi i kiedy zobaczyłam szyld przez okno… - wyszeptała trochę przestraszona.
- Właśnie o tym mówię.
- Nie możemy uciec… - Robin popatrzyła na jedną i na drugą. - Obserwują nas i starają się na nas wpłynąć. Chcieli sprawdzić czy potrafimy trochę pomyśleć. Wracajmy do pokoi…

Lucy schowała do szuflady swojego biurka grubą kopertę. Chciała oddać ją Robin, kiedy wróciły na swoje piętro, ale tamta kategorycznie odmówiła, tłumacząc, że ma swoje oszczędności i na prawdę nie potrzebuje tych pieniędzy, a prezentów się przecież nie oddaje.
Rekrutka oparła się o ścianę, a potem osunęła się po niej, siadając na podłodze. Na zewnątrz zaczynało świtać, a pierwsze promienie słońca wpadały przez okno do połowy przysłonięte ciemną roletą. Lucy wzięła do ręki wisiorek, który chowała pod bluzką, po czym otworzyła go, by popatrzeć na zdjęcia swoich ukochanych chłopców. Jednego straciła za zawsze, ale ten drugi wciąż na nią czekał. 
Chciała płakać, ale brakowało jej już łez. Była słaba i chociaż nie miała wiele, oddałaby wszystko, żeby tylko wyrwać się stąd i objąć swojego synka ramionami, tak jak robiła to każdego dnia o poranku. Przytulała go na dzień dobry i całowała w czoło, a on odpowiadał jej radosnym uśmiechem i mówił „kocham cię” z taką mocą, że wszystkie troski i wszystkie problemy, z którymi mierzyła się Lucy Goodman, odchodziły w niepamięć. Tylko ten jeden uśmiech i tylko te słowa… tęskniła za tym całym swoim sercem.

*

Cassie wjechała na siedemdziesiąte ósme piętro i chociaż była tutaj niezliczoną ilość razy, widok Centrum Dowodzenia zawsze robił na niej wrażenie. Uśmiechnęła się do siebie, krocząc między dwoma rzędami stanowisk komputerowych. Dotarła w końcu do końca i położyła dłonie na ramionach Bobby'ego, który podskoczył w miejscu, kiedy poczuł jej dotyk. 
Natychmiast zdjął słuchawki i odwrócił się na obrotowym krześle, głośno wzdychając. 
- Nie prowokuj, Cass – powiedział, zerkając na nią lekko spod byka.
Dziewczyna odpowiedziała mu figlarnym uśmieszkiem, a później rozejrzała się po ogromnej sali. Było tu trochę ciszej niż zwykle. Pracowało tylko kilku informatyków i do tego gdzieś w oddali. 
- Chciałam się tylko dowiedzieć jak poszło trzem nowym dziewczynom, słyszałam, że miałeś nadzorować poranną akcję.
- Heili właśnie poszła im pogratulować. 
- Czyli nie złapały przynęty? - ucieszyła się.
- Nie bardzo. Ale zastanawiamy się czy doszły do tego same, czy ktoś im pomógł.
- Niby kto?
Bobby próbował coś ukryć. Widziała to w jego spojrzeniu, w zachowaniu, w nienaturalnych gestach… Przyjrzała mu się nieco uważniej i cmoknęła z niezadowoleniem. 
- Mów – powiedziała twardo, ale z uśmiechem czającym się w kąciku jej ust.
Pokręcił głową, mrucząc „nie” bez otwierania ust, niczym dziecko, któremu chce się wepchnąć do buzi łyżkę z zupką, a ono zupełnie nie ma na nią ochoty. Bobby także nie miał ochoty na zupkę, ani na dalsze prowadzenie tej rozmowy. Próbował wziąć z biurka swoje słuchawki, by za chwilę odciąć się od świata za barierą głośnej muzyki, ale Cassie była szybsza. 
- Oddam ci jak powiesz czego się dowiedziałeś – powiedziała.
- Niczego się nie dowiedziałem. Pfff, skąd pomysł, że czegoś się dowiedziałem...
- Znam cię, Bobby.
- Nie mogę…
- Chodzi o Aidena? - zapytała po chwili ciszy.
Jedno spojrzenie wystarczyło. 
- Co z nim?
Odpowiedziała jej cisza i spojrzenie szczeniaczka, błagające by nie wnikała w ten temat.
Wzięła głęboki oddech i podwinęła jeden rękaw, a zanim przeszła do drugiego, Bobby wymiękł. Nie chciał, żeby Cass użyła na nim swojej mocy. 
- Aiden powiedział mi coś o Norze. Mają… tak trochę… wspólną przeszłość – wydusił w końcu. 
Cassie przez chwilę patrzyła na niego w zamyśleniu, aż nagle zrozumiała co miał na myśli. 
- A więc to jest ta dziewczyna, która...
- Właśnie ta. 

***

Kolejny rozdział, który mi się nie podoba, ale musiałam przez to przebrnąć, żeby móc pisać dalej. 
Mam nadzieję, że Wy też dacie radę przebrnąć... specjalnie jest dość krótki.
Pozdrawiam Psychopatkę, Carrie, moją siostrzyczkę i Rosee!
To będzie tradycja. Dziękuję Wam za to, że istniejecie i wspieranie mnie dobrym słowem oraz za to, że tworzycie takie genialne opowiadania, które czytałabym całymi dniami! <3

środa, 23 grudnia 2015

4. And do you think that’s how he wanted it to be

Dochodziła godzina piętnasta, kiedy Robin skończyła swój obiad i ruszyła w kierunku okienka do kuchni, by oddać naczynia. Uśmiechnęła się na widok świątecznych dekoracji, które pojawiły się na stołówce dzisiejszego poranka. Lubiła tę wyjątkową atmosferę, chociaż kiedy kalendarz w końcu zatrzymywał się na dwudziestym czwartym grudnia, czuła się bardziej przygnębiona niż przez cały rok łącznie. 
Westchnęła, wchodząc do windy, która miała zawieść ją na piętro z pokojami tymczasowymi. Dziewczyna zerknęła na nieduży telewizorek umieszczony w górnym rogu, gdzie wyświetlano popularny kanał informacyjny. Tam także pojawiły się reportaże z pięknie przystrojonych ulic i centrów handlowych. 
Kiedy w końcu znalazła się w odpowiednim miejscu i wyszła na korytarz, usłyszała dziwny dźwięk dochodzący z jej pokoju. Przystanęła i przez chwilę próbowała ustalić, czy to było prawdziwe, czy pojawiło się tylko w jej wyobraźni. Jednak po kilku sekundach dźwięk się powtórzył. Ktoś tam był. 
Powoli wypuściła powietrze z płuc, cichutko przeszukując swoje kieszenie, ale nie miała przy sobie żadnej broni. W myślach przeklinała Bobby'ego, ale nie miała wyjścia. Nacisnęła klamkę i powoli otworzyła drzwi. 
- O Jezu... - prychnęła, przecierając twarz dłonią, kiedy pod oknem zobaczyła Avery'ego Tarasova, wesoło się do niej uśmiechającego.
- Nie trzeba tak oficjalnie, aniołku – odpowiedział zadowolony z siebie i wzruszył ramionami.
Robin posłała mu mordercze spojrzenie, po czym zamknęła za sobą i dopiero wtedy zobaczyła dwa zapieczętowane taśmą kartony leżące na jej łóżku.
- A tak, Heilari kazała paru osobom przeszukać wasze mieszkania i przynieść najpotrzebniejsze rzeczy. Zgłosiłem się na ochotnika...
Dziewczyna na moment znieruchomiała. Szybko się opanowała, jednak zmieszana i zawstydzona od razu schowała kartony pod łóżko, nawet nie sprawdzając, co dokładnie kryje się w środku. Nie chciała nawiązywać kontaktu wzrokowego. Zrobiła to dopiero po chwili, zaraz po tym jak nerwowo poprawiła włosy i odchrząknęła.
- Świetnie się spisałeś, a teraz żegnam.
- Nie chcesz o tym pogadać?
- Nie ma o czym.
- Długo mieszkasz w samochodzie? - zapytał zupełnie nie zrażony. Widział jak Robin walczy sama ze sobą, żeby mu nie przyłożyć i był gotowy na unik, ale póki trzymała się w ryzach, chciał się z nią troszeczkę podroczyć. - Jest przytulny i w ogóle, ale jednak...
- Skończ już, ostrzegam – warknęła. Jej wzrok mógłby zabijać.
Chłopak przez chwilę nic nie mówił, cierpliwie znosząc tę chwilę napięcia, a potem uśmiechnął się pod nosem i wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki kopertę. 
- Sprzedałem rolexa i wziąłem piętnaście procent, zgodnie z umową – powiedział spokojnym tonem, po czym powoli odłożył pieniądze na biurko. Ruszył w stronę drzwi i miał je już otworzyć, kiedy usłyszał ciche „zaczekaj”. Odwrócił się i popatrzył na Robin, która wciąż trochę zakłopotana bawiła się zasuwakiem bluzy.
- Dzięki.
- Drobiazg, skarbie. Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, to daj mi znać.
- Jasne...
Zamilkła, więc uznał, że to definitywny koniec rozmowy. Skinął głową i ponownie przypuścił próbę opuszczenia pokoju, kiedy po raz kolejny został zatrzymany. Cicho zachichotał, a potem uśmiechnął się, kiedy dostrzegł ledwie dostrzegalne rumieńce na twarzy dziewczyny. 
- Jeśli masz co do mnie jeszcze jakieś plany to powiedź prosto z mostu – powiedział niskim, trochę teatralnym tonem.
- Może innym razem – odparła, zagryzając dolną wargę. - Pracujesz tutaj? Jesteś jednym z nich? - zapytała już poważniej.
- Nie, jestem tylko... kimś w rodzaju informatora?... Mam przepustkę i mogę się tu plątać, ale jednym z nich bym się nie nazwał. - Na potwierdzenie wyjął z kieszeni niedużą kartę, przypominającą najzwyklejszą w świecie kartę kredytową. Podał ją Robin, której niemalże zaświeciły się oczy, kiedy odkryła, że plastikowa plakietka nie zawiera ani zdjęcia właściciela, ani jego danych. 
- Mogę ją sobie pożyczyć na trochę? - zapytała, wyraźnie podekscytowana. 
- Jak długo trwa „trochę”?
- Do jutra, mniej więcej. 
- Bez niej nie mogę stąd wyjść, więc sorry, kochanie, ale nie.
- A musisz wychodzić tak szybko? - Zadziornie się uśmiechnęła, zbliżyła się o kilka centymetrów, co spotkało się z pozytywną reakcją Avery'ego.
- To zależy – mruknął cicho, zachęcając ją, by zdecydowała się podejść jeszcze o kroczek, czy dwa.
- Musisz mi jeszcze tylko opowiedzieć jak się jej używa – szepnęła, a że była już naprawdę blisko, Avery usłyszał ją wyraźnie. Normalnie pewnie pomyślałby czy taki układ w ogóle mu się opłaca, czy nie będzie z tego zbyt przykrych konsekwencji... Ale kiedy wpatrywał się w te duże, niebieskie oczy nie potrafił zastanawiać się dłużej niż sekundę.
Westchnął z uśmiechem i dotknął jej ręki, później przesuwał palce coraz wyżej i wyżej, aż w końcu dotarł do policzka. Pogłaskał ją tak delikatnie, że ledwie muskał skórę na twarzy dziewczyny. 
- Musisz to zrobić nad ranem, koło wpół do siódmej. Wtedy na recepcji siedzi tylko jeden strażnik i przysypia po nocnej zmianie, bo wie, że zaraz przyjdzie zastępstwo. Musisz przyłożyć kartę do czytnika. Jest przymocowany do jego biurka, więc bądź cicho. Jeśli strażnik się obudzi, nie uciekaj, udawaj, że wszystko jest w porządku i masz święte prawo do wyjścia z tego budynku – wyszeptał jej do ucha, a zaraz później złożył prawie niewyczuwalny pocałunek w kąciku ust Robin. - Rano powiem, że kartę zgubiłem, wtedy masz być już daleko stąd – dodał, przyglądając się jej zarumienionej twarzy. - Powodzenia...
Wyszedł zanim zdążyła się otrząsnąć. 
Ostrożnie dotknęła miejsce, w które ją pocałował i z zaskoczeniem stwierdziła, że wiąże się z tym bardzo dziwne uczucie, przypominające łaskotki. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale kiedy próbowała, jej wzrok spoczął na karcie, którą wciąż trzymała w dłoni. To ją obudziło. Musiała ukryć tą cenną zdobycz, ponieważ tylko ona pozwoli jej się stąd wyrwać. 
Godzinę później razem z Norą i Lucy zjechała na osiemnaste piętro, gdzie znajdowały się sale z symulatorami. Każda z dziesięciu potrafiła pomieścić cztery stanowiska, na które składał się maleńki, półokrągły balkonik i kask wirtualnej rzeczywistości.
Kiedy dziewczęta weszły do jednej z takich sal, zobaczyły także rząd krzesełek oraz stół z replikami broni. Na ścianie po prawej wisiało lustro, ale nie mogły wiedzieć, że jest to lustro weneckie. Po jego drugiej stronie, w małym pokoiku, znajdowało się biurko z komputerem, przy którym siedział Bobby. Obok niego stała Melanie Hover, która bacznie obserwowała swoje uczennice, które z zaciekawieniem chodzą po sali i zwiedzają.
- Daj im ankiety – zwróciła się do Bobby'ego Shavera, który od razu zabrał trzy tablety z blatu i wyszedł.
Nora zauważyła go w progu jako pierwsza i szturchnęła swoje koleżanki, które niezwłocznie odwróciły się i popatrzyły na chłopaka. Ten był o wiele mniej pewny siebie, niż wtedy, gdy siedział w swoim królestwie. Szybko przeczyścił gardło i rozdał urządzenia. 
- Musicie jeszcze tylko wypełnić ankiety. I odpowiadajcie szczerze, bez żadnych głupot. Jasne?
Rekrutki skinęły głowami. Kiedy tylko wyszedł usiadły na krzesłach i przystąpiły do wypełniania rubryczek. Z początku polegało to na podawaniu podstawowych danych, później pytania były bardziej skomplikowane, czasami w formie testu, a czasem należało rozpisać się na pół strony.
Bobby miał na to podgląd na żywo na swoim komputerze. Siedział w ciszy, ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma, czytając kolejne odpowiedzi. 
- Zarząd znowu odrzucił mój wniosek w sprawie Lucy – westchnęła Melanie, wciąż stojąc przy szybie.
- Żadne zaskoczenie. Nie wypuszczą jej. Nikomu jeszcze nie pozwolili.
- No niby wiem, ale myślałam, że zgodzą się ze względu na Nate'a.
- Ah, no tak... a ona wciąż nie ma o niczym pojęcia, co nie?
Kobieta pokręciła głową, ze smutkiem przyglądając się blondynce, która po drugiej stronie lustra uważnie uzupełniała ankietę. 
- Lepiej będzie, jeśli sama się dowie – powiedziała po chwili.
- To mogłoby ją przekonać do SO.
- Albo wręcz przeciwnie. Dobra, masz coś ciekawego?
- Przecież i tak kłamią, czytam to dla rozrywki – prychnął lekko zirytowany Bobby. Nie lubił bezczynności. Lepiej sprawdzał się w Centrum Dowodzenia, gdzie jego praca miała wyraźnie odczuwalny sens. - To tylko formalności.

*

Robin nie potrafiła się skupić, jednak uparcie próbowała. A kiedy i tak nie mogła wymyślić nic sensownego, udzielała najbardziej chaotycznych odpowiedzi w historii ankiet. Zerknęła na to, co aktualnie robi Nora. 
- Wow, ile tych języków? - zapytała, próbując dostrzec, co napisała. - Węgierski, hiszpański, włoski...?
- I fiński, rosyjski, francuski – dopowiedziała zadowolona z siebie Nora. - No i oczywiście angielski. Uczyłam się jeszcze japońskiego, no i niby się dogadam, ale wciąż mało rozumiem.
- To ta twoja supermoc? - Robin westchnęła. - Ja znam tylko hiszpański...
- Pamiętam wszystko. Ale nie sądzę żeby to była „supermoc”, niektórzy ludzie tak mają i tyle...
- Ale nie aż tak, kochana...
- A ty? Co potrafisz? Bo widziałam co może Lucy, ale nie mam pojęcia jak jest z tobą. - Nora zerknęła na Robin z nutą podejrzliwości.
- Cóż... - westchnęła – mogę zatrzymać czas...
Nora i Lucy spojrzały na nią z uniesionymi brwiami. 
- Że tak zupełnie? Na całym świecie? W całym wszechświecie?
Robin nienawidziła oglądać min ludzi, którzy wyciągnęli z niej takie wyznanie. Odwróciła wzrok, a potem bez słowa wróciła do uzupełniania tabelek. Lucy i Nora wymieniły między sobą zmieszane spojrzenia, ale tak jak ta druga zaraz potem zajęła się tabletem, tak ta pierwsza postanowiła oczyścić atmosferę. 
- Wiesz, to nie ma znaczenia co potrafimy – powiedziała łagodnym tonem, lekko się uśmiechając. - Co macie w „Twoje preferowane miejsce zamieszkania (klimat, otoczenie, budynek)”?
- Nieduża farma w Teksasie albo w Oklahomie, kilka minut drogi samochodem do jakiegoś małego miasteczka – nieoczekiwanie pierwsza głos zabrała Lucy.
- A ja chciałabym mieszkać w Europie, w stolicy albo innym mieście na poziomie... - rozmarzyła się Nora. - Wiecie, wieczorami gdziekolwiek bym nie poszła, trafiłabym na jakąś mega imprezę, w dzień zakupy w sklepach najlepszych projektantów...
- Mi raczej wszystko jedno... - Robin odezwała się z dużą dawką niepewności. - Właściwie lubię podróżować, więc nie wytrzymałabym długo w jednym miejscu...
To trwało prawie godzinę, jednak wszystkie trzy rekrutki dobrnęły do końca ankiety. Przez chwilę błądziły wzrokiem po sali, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Wtedy pojawił się Bobby i kazał im podejść do stanowisk. Założył każdej z dziewcząt kask, który w rzeczywistości nie przypominał kasku nawet w połowie, a na koniec dał im do ręki po plastikowym pistolecie i nożu.
- Za chwilę uruchomię krótką symulację. Sprawdzimy jak radzicie sobie tak po prostu, bez żadnego szkolenia. Nie bać się, bo to nic strasznego, a wręcz przeciwnie. No, to powodzenia – powiedział trochę obojętnym, czy też może zniecierpliwionym tonem. Nora nie potrafiła go dobrze rozszyfrować, więc tylko wzruszyła ramionami i poprawiła słuchawki, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Każda z nich miała przed oczami wielką czarną plamę. Dopiero później obraz powoli zaczął się klarować. Zauważyły inne kolory, które później stawały się coraz bardziej wyraźne. Znajdowały się w centrum jakiegoś miasta, w nocy lub późnym wieczorem. Słyszały przejeżdżające co jakiś czas samochody i szczekające w oddali psy. Widziały też siebie nawzajem, z bronią w ręku i minami w stylu „Bożecoterazznamibędzie”.
Nora otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła tego uczynić, gdyż na ulicę, przy której stały, wjechały dwie czarne furgonetki. Z opuszczonych do połowy okien wychylali się ludzie z karabinami, krzycząc coś niezrozumiałego. 
Robin odbezpieczyła pistolet i bez zastanowienia strzeliła w kierunku drugiego auta, które z piskiem opon zatrzymało się kilkanaście metrów dalej. 
- Uciekaj! - Lucy pisnęła, ciągnąc Robin za ramię.
Nora pognała za nimi, a biegnąc w kierunku skrzyżowania, oddała jeszcze dwa strzały. Udało się jej przebić oponę, dzięki czemu napastnicy mieli do dyspozycji tylko jeden samochód. Potężny mercedes ruszył w ślad za nimi. 
Skręciły na główną ulicę, która była zupełnie pusta. Wiedziały, że w takim wypadku nie dadzą rady po prostu uciec, bo tamci zawsze znajdą je bez problemu. Robin nacisnęła klamkę od drzwi do sklepu z elektroniką, przy którym stały. Był otwarty, więc wszystkie trzy wślizgnęły się do środka, cudem zdążając zanim nadjeżdżające auto pojawiło się na horyzoncie po wykonaniu ostrego zakrętu. 
- Co teraz? - Nora zapytała, nerwowo przeczesując włosy wolną dłonią. W drugiej mocno trzymała pistolet. Rozglądała się po sklepie, a jej wzrok padł na telefon na ladzie.
Robin podążyła za tym spojrzeniem i podniosła słuchawkę, jednocześnie wykręcając numer na policję. Nie usłyszała nawet sygnału i ze złością zmiotła urządzenie na podłogę, rozbijając je na kilka części.
Wtedy usłyszały zatrzymujący się przed wejściem samochód.
- Szybko! Trzeba zatarasować drzwi! - krzyknęła Nora, a wszystkie trzy rzuciły się w stronę regału. Był ciężki, ale wspólnymi siłami przesunęły go pod drzwi, tak samo jak później dwa kolejne. Słyszały dobijających się gangsterów, czy kimkolwiek byli ci ludzie. Z nerwów nie potrafiły myśleć zbyt klarownie. Lucy wyglądała strasznie; trzęsła się i ledwo oddychała, a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Robin poklepała ją po ramieniu, a mniej więcej dwie sekundy później zauważyła drzwi na zaplecze.
- Sprawdźmy, czy jest tam drugie wyjście – zaproponowała.
Ostrożnie przedostały się do drugiej części sklepu, gdzie znajdowała się łazienka i nieduży magazyn. Niestety nie było tam drzwi. 
- Hej, spójrzcie w górę! - Nora wskazała na sufit, gdzie na białym tle wyraźnie odznaczała się czarna klapa. - Potrzymaj... - Podała Lucy pistolet, która niechętnie wzięła go w dwa palce. Podobnie trzymała swoją własną broń.
Nora jednak udała, że tego nie widzi i skupiła się na ucieczce. Otworzenie tego zajęło jej chwilę, ale w końcu rozprawiła się ze sznurkiem, który stanowił jedyne zabezpieczenie. Rozejrzała się po stryszku, ale nie zobaczyła zbyt wiele z powodu egipskich ciemności, jakie tam panowały.
Robin i Lucy niepewnie wodziły wzrokiem między koleżanką, a drzwiami wejściowymi, gdzie ciągle czaili się napastnicy, Musieli coś planować, krzyczeli do siebie. W pewnym momencie Nora wyciągnęła do światła rękę, w której trzymała coś na kształt granatu. Nie wiedziała co to jest, gdy wymacała przedmiot w okolicach klapy, więc teraz uśmiechnęła się do siebie. 
- Załatwimy ich – szepnęła, a w jej oku pojawił się niebezpieczny błysk, który trochę przestraszył Lucy. Robin nie przejmowała się tym tak długo, jak długo Nora przejmowała inicjatywę i na bieżąco obmyślała kolejne kroki.
Dziewczyna zeskoczyła na podłogę i podbiegła do okna, częściowo zastawionego regałem. Uchyliła je, po czym odbezpieczyła granat i zamachnęła się, wyrzucając go na chodnik, gdzie gromadzili się gangsterzy. 
- Spróbujcie złapać to, pierdoły! - krzyknęła, po czym padła na podłogę, nie mając czasu na ucieczkę.
Siła wybuchu wybiła wszystkie szyby, a odłamki niczym strzały poszybowały z wielką siłą ku ścianie, w którą bez trudu się wbiły. Lucy i Robin skuliły się na zapleczu, a gdy hałas ucichły, wychyliły się, by sprawdzić, co dzieje się z Norą. 
- Żyję – sapnęła, powoli podnosząc się z podłogi. - Żyję...
Wtedy symulacja się wyłączyła, a dziewczyny znowu widziały jedynie czarną plamę. Wszystko zniknęło.
Zdjęły kaski i zdały sobie sprawę, że stoją w tamtej sali, przy balkonikach. To było jak pobudka z dziwnego snu, a dojście do siebie zajęło im chwilę.
Do pomieszczenia weszła Melanie Hover ze skrzyżowanymi rękoma. Nie wyglądała na zadowoloną, ale nie wydawała się też być zła. 
Rekrutki patrzyły na nią, ciężko oddychając.
- To było... ciekawe – powiedziała po chwili. - Na dzisiaj to wszystko. Jutro punkt ósma widzimy się w Centrum Dowodzenia i nie przychodźcie bez śniadania.
Wyszła, a jej zdezorientowane uczennice jeszcze długo wpatrywały się w drzwi, które za sobą zamknęła. 
- Muszę się napić – Robin przerwała ciszę, a obydwie jej koleżanki pokiwały głowami ze zrozumieniem. 

*

Ten rozdział tworzył się dłuuugo i bez większego przekonania... Bo ja cały czas myślę o tym, co będzie się działo za parę rozdziałów, a to co ma być teraz, jest nie dość, że trudne (szkolenie, najgorsza część) to i takie nie do końca przemyślane... No, ale mam nadzieję, że te dobre duszyczki, które to czytają, dadzą radę przebrnąć do końca bez uszczerbków na zdrowiu. :)
Pozdrowienia dla Psychopatki, Carrie, Aqvy i mojej siostrzyczki, o ile zdarzy się jej na to zerknąć ;D
Jesteście świetne!
Jak ktoś przejazdem - w linkach podane są blogi dziewczyn. Warto zajrzeć!

niedziela, 13 grudnia 2015

3. You don't need to be a fighter

Pokoje tymczasowe zajmowały całe piętro. Służyły nowym rekrutom, ale i stałym agentom, którzy nie mieli sił wrócić do domu po zdaniu raportu, albo byli zbyt pijani po małej imprezce z kolegami z pracy, urządzonej gdzieś wewnątrz biurowca. To działo się bez przerwy. 
Jednak tej nocy poza trójką dopiero zatrudnionych młodych kobiet, nie było tam nikogo. 
Nora otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz oświetlony kilkoma halogenowymi lampkami. Była pewna, że nie jest obserwowana, więc opuściła swój pokój. Po krótkim spacerze trafiła pod odpowiedni adres i zapukała. 
Nie minęło kilka sekund, a w wąskiej szczelinie między skrzydłem drzwi a futryną, zobaczyła zaciekawioną twarz Robin. 
- Tak myślałam. - Uśmiechnęła się i wpuściła koleżankę do środka.
W takim samym pokoju, z biało-szarymi ścianami, stała szafa, biurko z krzesłem obrotowym i łóżko z wciąż pachnącą po praniu pościelą, na którym siedziała Lucy. 
- Wyczułam zebranie – odparła zadowolona z siebie Nora i przysiadła się do blondynki. - Co myślicie o tym wszystkim? Bo ja to...
- Nie kończ, proszę – przerwała jej Lucy, siląc się na przyjazny uśmiech, ale w jej oczach widać było ogromny smutek.
- Grozili, że już nigdy nie zobaczy swojego syna – wyjaśniła Robin, opierając się o szafę. - Wiedzą o nas więcej niż powinni.
- To jacyś szpiedzy czy bardziej jak FBI? - zainteresowała się Nora.
- Nie jestem pewna, ale to coś, z czym nie spotkałyśmy się do tej pory...
- Da się uciec?
- Na pewno nie teraz, za duże ryzyko. Ta babka mówiła, że mają nas wysyłać na misję, że na tym to polega. Wtedy szanse rosną. Ale... - Robin zawahała się. Przeniosła wzrok na czubki swoich butów. - Nie chcę ich przekreślać tak od razu...
Lucy, która siedziała cicho, przysłuchując się wymianie zdań pozostałych dziewcząt, nagle podniosła wzrok.
- Więc tak? Dałaś się im przekonać? - zapytała oburzona.
- Może, nie wiem. Co w tym złego?
- To nie są dobrzy ludzie!
Nora popatrzyła na nią z odrobiną zaskoczenia, a potem westchnęła i objęła ją ramieniem. 
- Lucy, każdy ma coś na sumieniu... Nawet ci, których powszechnie uważa się za „dobrych ludzi”, każdy. A ci tutaj są jakąś organizacją rządową, tak? Nie mogą być źli. Chyba...
Robin posłała jej lodowate spojrzenie, usłyszawszy ostatnie słowo. Lucy, która zaczęła się uspokajać, także zareagowała na nie trochę gorzej. 
- Nie masz pewności – powiedziała.
- Nie... Ale i tak nie mamy wyjścia.
Wszystkie trzy westchnęły, po czym głos zabrała Nora. 
- Musimy trzymać się razem i obserwować.
- Dokładnie – potwierdziła Robin, zerkając na Lucy. Dziewczyna wciąż nie mogła pogodzić się sytuacją, ale nikt nie oczekiwał tego od niej tak nagle. Potrzebowała więcej czasu, poza tym... miała o wiele więcej do stracenia.
- Powinnyśmy zjechać na kolację. Mówiła, że które to piętro?
Spojrzały na zegar wiszący nad drzwiami i podniosły się ze swoich miejsc. Chociaż ten pokój był dla nich nowy, zapewniał jako takie bezpieczeństwo. Mimo wszystko burczenie w brzuchu raz jednej, raz drugiej, nie pozwalało zapomnieć, że żadna z nich nie miała nic w ustach od doby. 
- Czterdzieste czwarte – odpowiedziała Robin, po chwili namysłu.
Wspólnie wyszły na korytarz i wolnym krokiem udały się w stronę windy, łypiąc na kamerkę groźnymi spojrzeniami. 
- Co jeśli zjechałybyśmy na parter i... wyszły? - Lucy odważyła się zapytać, kiedy udało im się już przywołać maszynę, a Nora szukała właśnie odpowiedniego przycisku na tablicy.
- Powstrzymaliby nas, zanim przekroczyłybyśmy próg, a później... wolę nie wiedzieć.
- Nie jesteś optymistką, Robby – wyszeptała Nora, niby to do siebie, niby do koleżanki. Tamta przemilczała jej słowa.
Szybko pojawiły się na czterdziestym czwartym piętrze, które w istocie stanowiło jedną wielką stołówkę. Na samym początku pomieszczenia stała długa lada. Przy pierwszym stanowisku wydawano naczynia i sztućce na kolorowych tackach, a dalej, za szybką, znajdowały się pojemniki z kilkoma potrawami i produktami, które nakładały dwie starsze panie w białych fartuszkach. Na końcu umieszczono stolik z nalewakami gorącej kawy i herbaty oraz cukier i mleko, a także inne napoje. 
- Wszyscy się na nas patrzą... - szepnęła speszona Lucy, która próbowała ukryć się za Norą i Robin.
Miała rację. Kilkadziesiąt sześcioosobowych stolików zostało zajętych przez najróżniejszego pokroju ludzi, ale każdy z nich bez skrępowania gapił się na rekrutki, czasem wciąż przeżuwając w ustach kolację. 
- A niech się patrzą – odpowiedziała jej Nora z pewnym siebie uśmiechem, po czym jako pierwsza złapała za tackę i ruszyła w stronę kucharek.
Kilka minut później zaopatrzone w jedzenie, szły wzdłuż równo ustawionych stołów, by znaleźć wolne miejsca. 
- Zapraszam do siebie. - Usłyszały i jak na sygnał odwróciły się, by ujrzeć Melanie Hover.
Kobieta siedziała samotnie, przed sobą miała już pusty talerz, a w ręku trzymała kubek z herbatą. Siedziała wygodnie oparta, z wyciągniętymi przed siebie nogami. Obserwowała wszystkich z samego końca sali. 
Dziewczyny wymieniły szybkie spojrzenia, po czym usiadły naprzeciwko niej, lekko skrępowane. 
- Bałam się, że zrobicie sobie głodówkę – powiedziała tamta ze spokojem, patrząc na swój napój. - Smacznego.
- Hm, dzięki – odpowiedziała za wszystkie Robin i zabrała się do jedzenia.
Tylko Lucy nie skosztowała ani kęsa, memląc widelcem w jajecznicy. Była zbyt przygnębiona by przełknąć cokolwiek, a obecność Melanie dodatkowo ją stresowała. Tamta musiała to zauważyć.
- Jutro o ósmej rano stawcie się na siedemdziesiątym ósmym piętrze – poinformowała, zaraz po tym jak dopiła herbatę długim pociągnięciem z kubka. - Nie spóźnijcie się. Pokażę wam serce naszej organizacji. A później trochę potrenujemy.
Zanim któraś zdążyła zadać pytanie, Melanie wstała i udała się do wyjścia, po drodze zdając tackę w specjalnym okienku. 
- Co oznacza „potrenujemy”? - zapytała Nora.
- Zobaczymy. Cokolwiek by to nie było, pewnie będzie ciekawie.
Robin wzruszyła tylko ramionami, a Lucy nie mogła znieść jej obojętnego tonu. Gwałtowanie odrzuciła widelec i popatrzyła w górę. 
- Dlaczego się nie boicie? - zapytała przejęta. - Przecież nie macie pojęcia kim oni są, co chcą z nami naprawdę zrobić i do czego są zdolni... To co działo się w tym barze... to było straszne. A teraz jesteśmy po ich stronie?
- Boimy się – odpowiedziała Nora, nie podnosząc wzroku znad talerza. - Ale... ja i tak nie mam co ze sobą zrobić, jestem ciekawa co się stanie. Poza tym... ona mówiła rzeczy, o których chciałabym dowiedzieć się więcej.
- To samo u mnie. Znaczy pierwsza część. Jestem otwarta na propozycje, może być fajnie. - Robin uśmiechnęła się, ale ten uśmiech zrzedł, gdy spojrzała na Lucy. Dziewczyna kręciła głową, niedowierzając.
- Fajnie?... Złapali nas. Nie pozwalają mi się zobaczyć z moim synem! Co z waszymi rodzinami? Nie tęsknicie? Nie chcecie się z nimi spotkać oko w oko?
- Cóż... nie...
Lucy popatrzyła na Norę z zaskoczeniem.
- Nie widziałam moich rodziców od kilku lat i przeżyję jeśli nie zobaczę ich drugie tyle – odezwała się Robin, zanim Lucy odzyskała mowę. - Jesteś szczęściarą, skoro masz kogoś, za kim tak tęsknisz. Ale teraz już nic nie zmienisz, więc zamiast się zadręczać pomyśl nad korzyściami, okej?
Jednak Lucy nie chciała nad tym myśleć. Gwałtownie odsunęła krzesło, powodując przy tym straszliwy zgrzyt, który po raz kolejny zwrócił na rekrutki uwagę całej sali, po czym wymaszerowała. Chciała zostać sama. 
- Extra... - Nora westchnęła. - Mam nadzieję, że sobie z tym poradzi.
- Poradzi... Ale musimy być blisko...
- Ma trochę racji.
- Hah, ma dużo racji. – Robin cicho parsknęła. - Ale jeśli zaczniesz myśleć tak jak ona, długo nie pociągniesz. W takich miejscach lepiej się nie wychylać.
- Ekspertka...
- Nie, Nora, po prostu chcę żebyśmy były bezpieczne, a do tego najlepiej zawsze chować głowę i unikać rozgłosu – odrobinę się uniosła.
- Sorki, nie denerwuj się. To wszystko jest nowe, nieznane, pewnie w cholerę niebezpieczne. Nie wiemy co się stanie...
- W sumie mamy jako taki obraz. Kasa i świetne zagraniczne misje, czymkolwiek one są...
- Skupmy się na kasie – zaproponowała Nora, a Robin ochoczo przytaknęła. - Kupiłabym samochód. I jakiś lepszy aparat.
- A jaa... właściwie to nie wiem. Wysłałabym trochę forsy matce, a resztę pewnie schowałabym pod poduszką i ciułała na czarną godzinę.
- Nie ma nic, co chciałabym sobie kupić?
- Nie bardzo... Może mieszkanie, ale ponoć dostaniemy je od nich, więc...
- No tak. Wiesz, wstyd się przyznać przed Lucy, ale czuję się bardziej podekscytowana niż przestraszona.
Robin odpowiedziała jej jedynie łobuzerskim uśmiechem, który próbowała jednak ukryć w kubku z herbatą. 

***

Poranek okazał się być zimny i wietrzny, więc dziewczyny zwlekły się z łóżek bardzo niechętnie. Spotkały się pod drzwiami windy i punktualnie o godzinie ósmej dotarły na siedemdziesiąte ósme piętro. 
Nie wiedziały czego mogą się spodziewać, ale kiedy ich oczom ukazała się ogromna na kilkaset metrów wzdłuż i kilkadziesiąt wzwyż sala, szeroko otworzyły oczy i od razu całkowicie się obudziły. 
Znajdowały się tam dwa rzędy stanowisk komputerowych, składających się z biurka, imponującego komputera, krzesła i siedzącego na nim informatyka ze słuchawkami na uszach. Na dłuższych ścianach umieszczono różnych rozmiarów monitory, Jedne były niewielkie, inne zaś zajmowały kilkanaście metrów kwadratowych. Większość z nich była wtedy wyłączona, ale na niektórych wyświetlano właśnie podglądy z ulicznych kamer, mapy albo komputerowe akta dziwnie wyglądających ludzi. Na końcu sali, metr nad szarą posadzką, unosił się kolorowy, idealnie dopracowany hologram kuli ziemskiej, przy którym stała miedzy innymi Melanie Hover. 
Lucy popatrzyła w bok, ponieważ wyczuła cudowny aromat świeżo parzonej kawy. W rogu pomieszczenia znajdował się malutki samoobsługowy bufecik, za to świetnie zaopatrzony. Przy stole siedziało beztrosko kilkoro agentów, którzy przyglądali się im, cicho rozmawiając po francusku. 
Stały tam i w oniemieniu obserwowały to wszystko, wsłuchując się w klikanie klawiszy na klawiaturach, rozmowy informatyków i innych ludzi, w dzwonienie telefonów... Dopiero ktoś wysiadający z windy przepchnął je kawałek dalej, a wtedy podeszła do nich Melanie. 
- To centrum dowodzenia. Kierujemy stąd wszystkimi misjami. Także rekrutacyjną, kiedy was złapaliśmy. Jadłyście śniadanie?
- Nie... - nieśmiało odpowiedziała Nora, a Melanie wywróciła oczami i wskazała ręką na bufet, gdzie już nikogo nie było.
- To weźcie sobie coś stąd, bo nie ma już czasu. Ale stołówka jest czynna całą dobę, następnym razem nie pokazujcie się tu bez pełnego żołądka.
- Dobrze, mamo – szepnęła Robin, kiedy ruszyły się już z miejsca.
- Na Boga, nawet nie strasz, że jesteśmy spokrewnione! - usłyszała w odpowiedzi i przyspieszyła, nie odwracając się.
Dwuskrzydłowa lodówka była pełna, tak samo jak wszystkie szafki. Dziewczyny zrobiły sobie po kanapce z nutellą i kawie z ekspresu, po czym ruszyły w kierunku hologramu, dokąd wróciła Melanie. Robin złapała jeszcze za nieduży nóż z kuchennego przybornika i błyskawicznym gestem schowała go sobie do wysokiego buta. 
- Robi wrażenie – szepnęła Nora, kiedy stanęły pod wielką, wolno obracającą się kulą Ziemską, emitującą czyste, łagodne światło w odpowiednich barwach. Błękitne oceany, zielone stepy i pomarańczowe pustynie w różnych odcieniach.
- Może trochę – odpowiedziała Lucy, cicho wzdychając. Przystanęła z nogi na nogę, rozglądając się po całej sali z nietęgą miną i krzyżowanymi na piersi rękoma.
- W porządku, dziewczęta – odezwała się Melanie, która przed chwilą zajęta była jeszcze jakimiś papierkami, ale teraz odłożyła je na biurko jednego z informatyków i zwróciła się do rekrutek, kładąc dłoń na jego ramieniu. - To jest Bobby. Bobby Shaver. Zwykle pomaga przy szkoleniach nowo przyjętych i w waszym przypadku będzie tak samo, więc lepiej mu nie podpadajcie. Obsługuje symulator, gdzie jeszcze dzisiaj będziecie miały zajęcia.
Bobby nie odrywał wzroku od ekranu, chociaż na pewno słyszał słowa trenerki, ponieważ jego słuchawki spoczywały na karku od dobrych kilku minut. 
- Warto mieć dobre relacje z nim i resztą załogi działu IT. Jeśli jesteś na wojnie z jednym, jesteś na wojnie ze wszystkimi, a wtedy podczas misji masz przesrane. Jasne?
Wszystkie trzy skinęły głowami. 
- Do Bobby'ego możecie się zgłaszać ze swoimi problemami, kiedy mnie nie będzie w pobliżu.
Dopiero wtedy informatyk wykazał się jakimkolwiek zainteresowaniem monologiem Melanie – posłał jej mordercze spojrzenie zza okularów w granatowej oprawce. Miał brązowe oczy i tego samego koloru, chociaż trochę jaśniejsze włosy, które powoli dorastały mu już do ramion. Ubrany był w jeansy i bluzę z kapturem, czym raczej wyróżniał się na tle elegancko wystylizowanej reszty pracowników tego piętra. 
- No dobrze, teraz złożymy wizytę na pięćdziesiątym pierwszym piętrze, a po południu trening.
- Co się tam znajduje? - zapytała Lucy.
Melanie gestem kazała im iść za sobą, kiedy tylko ruszyła w kierunku windy. Robin została jednak zatrzymała przez Bobby'ego. Dwudziestoparoletni chłopak  nawet nie raczył na nią popatrzeć, a jedynie wyciągnął dłoń, mówiąc „nie wynosimy stąd sztućców”.
Początkowo zamierzała udawać, że nie ma pojęcia o co mu chodzi, ale ostatecznie wyciągnęła nóż i podała informatykowi, który natychmiast schował go do szuflady. Wyglądało na to, że nie miał nic więcej do powiedzenia, więc Robin szybko dogoniła resztę.
- Każda z was musi odbyć rozmowę z psychologiem – odpowiedziała Melanie, kiedy drzwi windy się zasunęły.
Wszystkie trzy rekrutki popatrzyły na nią z mieszanymi uczuciami, a potem wymieniły spojrzenia między sobą, ale żadna nie odezwała się słowem. 
Wyszły na przestronny, jasny korytarz bardzo powoli, z dużym zdystansowaniem. Rozglądały się z uwagą po waniliowych ścianach ozdobionych kilkoma miłymi obrazkami, białych drzwiach z tabliczkami z nazwiskiem przyjmującego psychologa, na oko wygodnych, brązowych krzesełkach ustawionych po kilka, w różnych miejscach, oraz doniczkach z zielonymi liśćmi, bujnie wyrastającymi na co najmniej półtora metra wysokości. 
- Przyjmie was dzisiaj doktor Casandra O'Grady – powiedziała Melanie, wskazując na trzecie drzwi po lewej stronie. - Na pierwszej wizycie będziecie razem, a kolejne są już indywidualne. Zaczekam na was tutaj. Śmiało, wejdzie – dodała, siadając na pierwszym z  brzegu krześle.
Nora wzięła głęboki oddech i zapukała, a za nią ustawiła się Lucy. Robin zamykała zastęp, a kiedy weszły już do środka, zamknęła także drzwi. 
Pomieszczenie było nieduże, a dobrze zagospodarowane, przez co wydawało się większe niż w rzeczywistości. Ściany do połowy pokrywała ciemna boazeria, a resztę pomalowano na ten sam kolor, co cały korytarz. Duże okno zakrywała długa, delikatna firanka. Przy niedużym biurku siedziała młoda kobieta i przenikliwym, ale jednocześnie łagodnym spojrzeniu. Jej oczy miały jasnoniebieską barwę, kontrastując z długimi, czarnymi włosami. Miała na sobie białą koszulę, a kiedy wstała by podać przybyszkom dłoń, widać było galowe spodnie. 
- Cześć, dziewczyny. Mam na imię Cassie. - Uśmiechnęła się. - Usiądźcie. - Wskazała trzy krzesła naprzeciwko swojego biurka. - Dzisiaj obgadamy sobie sprawy organizacyjne, ale najpierw powiedźcie mi jak się nazywacie, okej?
- Jestem Nora, to jest Robin i Lucy. Nikt nie mówił, że będą takie rozmowy... - Skrzyżowała ręce.
- Chyba nie boisz się małej pogawędki, co, Nora? - Cassie posłała jej lekko wyzywający uśmiech, ale zaraz potem rozpromieniła się. - No co wy, nie traktujcie tego tak sztywno. Nie będziemy analizować waszych relacji z mamusią, o ile same nie będziecie tego chciały. Ja tu jestem głównie od tego, żeby pomóc wam sobie poradzić z tym, co się aktualnie dzieje i co będzie się dziać. Możecie mi ufać, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Słowa, które padają w tym gabinecie, nie wychodzą za próg, przysięgam. Możecie przychodzić kiedy tylko chcecie, żeby pogadać, albo po prostu posiedzieć, jeśli nie chcecie być same, będę zawsze do waszej dyspozycji. Kiedy dostaniecie komórki, dam wam mój numer, więc będziecie też mogły zadzwonić czy napisać. Serio, nie ma się co stresować. - Odchyliła się na krześle, po czym wyjęła z szafki w biurku miskę z ciasteczkami. - Częstujcie się.
Tylko Robin sięgnęła po ciastko, Nora i Lucy wciąż nie były przekonane.
- To nie jest żaden test. Słuchajcie, ten... dział? Jest niezależny od reszty, nie rozmawiam z nikim na temat moich pacjentów, nawet z tymi na samej górze. Nikt nie ma wglądu do akt, chyba, że w awaryjnych sytuacjach.
- To znaczy? - Nora zapytała, unosząc brew.
- Jeżeli będziecie miały kłopoty, albo postanowicie nas zdradzić... coś takiego mam na myśli. Albo jeśli problem, z którym się borykacie, przekracza moje umiejętności, wtedy za zgodą pacjenta przydzielamy innego lekarza, który jest w stanie pomóc.
- Nie podoba mi się to wszystko... - wyznała Lucy, lekko się odprężając. Zmiana jej postawy była prawie niezauważalna, ale nie umknęła uwadze Cassie. Kobieta posłała jej współczujące spojrzenie.
- Wielu z nas myślało tak na początku, Lucy. Uwierz mi, że ja też, ale to normalne. Boimy się nieznanego. Z czasem będzie lepiej, a kto wie, może niedługo zupełnie ci się spodoba.
- To znaczy, że ty też jesteś ich agentem? - Nora nie spuszczała z niej podejrzliwego wzroku.
- Tak, ale zanim mnie zrekrutowano studiowałam psychologię. To był już ostatni rok, więc zanim zaczęłam trenować zajęłam się nauką. A później okazało, że lepiej idzie mi rozmawianie z ludźmi niż walczenie z nimi. - Uśmiechnęła się pod nosem. - Nikt nie będzie was zmuszać co czegoś, w czym nie czujecie się pewnie. Dobieramy zajęcia bardzo dokładnie. Lucy, czytając twoje akta od razu pomyślałam o posadzie pielęgniarki w skrzydle szpitalnym. Nie będziesz musiała uczestniczyć w misjach, jeśli nie będziesz chciała, jednak wszystkiemu trzeba dać szansę.
Lucy Goodman cichutko westchnęła, niejako usuwając się w cień. Wprawdzie wciąż nie była nastawiona pozytywnie, ale skoro nie będzie musiała stać się jednym z tych ludzi, którzy pojmali je w barze... jeśli będzie mogła w spokoju opatrywać pacjentów i wypełniać karty w bezpiecznej sali... a jeżeli mówili prawdę o pieniądzach... W bitwie własnych myśli ostatecznie wygrała iskierka nadziei, która pozwoliła Lucy na maleńki uśmiech. 
Cała rozmowa trwała może piętnaście minut. Cassie skupiła się na tym, by uspokoić rekrutki i wyjaśnić im, że miejsce, do którego właśnie trafiły wbrew swojej woli, nie jest wcale więzieniem. 
- To by były na tyle. Pamiętajcie, że przywitam was tutaj z otwartymi ramionami, za każdym razem, gdy zechcecie przyjść. - Uśmiechnęła się, powoli wstając. - Powiem wam tylko jeszcze to, że macie zapewniony naprawdę świetny start, skoro trafiłyście na Heilari. Ma największe wpływy ze wszystkich agentów zaraz obok Hadesa. Z taką trenerką na pewno dacie sobie radę, chociaż na początku pewnie będziecie ją wyklinać na wszystkie diabły. No dobrze, to do zobaczenia. Jutro dam wam znać, kiedy i która z was powinna się pojawić na indywidualnej wizycie. Do zobaczenia. - Podała każdej z nich dłoń i odprowadziła je do drzwi.